Żebraczka z pod kościoła Świętego Sulpicjusza/Tom II/XIX

<<< Dane tekstu >>>
Autor Xavier de Montépin
Tytuł Żebraczka z pod kościoła Świętego Sulpicjusza
Wydawca Władysław Izdebski
Data wydania 1898
Druk Tow. Komand. St. J. Zaleski & Co.
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz Władysław Izdebski
Tytuł oryginalny La mendiante de Saint-Sulpice
Źródło Skany na Wikisource
Inne Cała powieść
Download as: Pobierz Cała powieść jako ePub Pobierz Cała powieść jako PDF Pobierz Cała powieść jako MOBI
Indeks stron
[ 109 ]
XIX.

 Głębokie przywiązanie Schloss’a do wszystkich członków rodziny zmarłego jego pana, wyprowadziło go z biernej roli podwładnego, w jakiej pozostawać nakazywało mu zajmowane przezeń skromne stanowisko.
 Dzielny Lotaryńczyk wyjeżdżając przywdział na siebie najpiękniejsze swoje ubranie.
 Zwierzchnie ciemno zielone sukienne swoje okrycie, kazał obszyć czarną krepą, takąż krepą przewiązał rękaw na lewem ramieniu. Tym sposobem nosił załobę po hrabim d’Areynes, tę żałobę, jaka napełniała mu serce i wyciskała łzy z oczu, ilekroć razy samotnym się znalazł.
 Cały jego bagaż stanowiła walizka, którą trzymał w ręku.
 Ze stacyi wschodniej drogi żelaznej, udał się pieszo na ulice Pepincourt. Pogoda była prześliczną dnia tego; wszak ileż zmian zaszło w Paryżu od chwili, gdy z narażeniem życia przyjeżdżał tu po księdza Raula!
 Na ulicach i bulwarach, panował jeszcze nieład. Domy i budynki nosiły ślady kul. Tu i owdzie dostrzedz było można pogruchotane mury, szczątki barykad, poskręcane armaty i broń leżącą kupami na bruku, zakrwawionym miejscami.
 Spoglądając na to wszystko Rajmund, szedł z sercem ścieśnionem, duszą pełną smutku.
 Dalej nieco spostrzegł domy spalone do połowy, których zezerniałe od dymu ściany groziły zawaleniem się lada chwila.
 Szedł przerażony pośród tragicznych tych zwalisk, gdzie miejscami nasuwał się przed oczy jakiś wzruszający szczegół.
 Na facyjacie, której część tylna tylko pozostała, wisiala na haku klatka z ptaszyną. Znajdujące się w tej klatce ziarno, dotąd żyć pozwoliło ptaszęciu.
 Dalej w zrujnowanym doszczętnie pokoju, bez sufitu bez podłogi, po nad wpół rozwalonym kominkiem wisiał ze[ 110 ]gar ścienny, na pozostałych resztach ścian dwa zwierciadła, które ocalały jak gdyby cudem. Słońce świecąc pogodnie odbijało w nich swe blaski.
 Schloss szedł ciągle, przygnębiony, załzawionemi oczyma spoglądając na straszne to spustoszenie.
 — O! biedny Paryżu! — wyszepnął — i to Francuzi rodacy zrobili, pod szyderczemi spojrzeniami Niemców! Francuzi! Ach! nędznicy!
 Otarłszy łzy szedł dalej.
 Gdy zadzwonił do mieszkania księdza d’Areynes, młody kapłan spał głęboko, pod dobroczynnym wpływem dozy lekarstwa z narkotykiem.
 Stary wojskowy doktór, wraz z żoną i Magdaleną spożywali śniadanie w jadalni wikarego, niechcąc się od chorego oddalać. Posłyszawszy dźwięk dzwonka, wzdrygnęli się razem.
 — Kto to może przybywać? — zapytał Leblond, niezadowolony z odwiedzin, a bardziej jeszcze z przerwania snu choremu.
 Pójdę, zobaczę — odparła wstając Magdalena.
 — Ktokolwiek byłby — rzekł doktór — powiedz mu, że wikary nie może przyjmować nikogo, oraz że wszelkie nalegania okazałyby się daremnemi w tym względzie.
 — Bądź pan spokojny, twój rozkaz jest prawem! uszanować go potrafię
 — Idź prędko, aby powtórnie nie zadzwoniono — naglił stary chirurg.
 Służąca wybiegła z pośpiechem.
 Spostrzegłszy Rajmunda Schloss po nad wschodami, wydała okrzyk zdumienia.
 Na ów krzyk zerwał się doktór wybiegając.
 — Co pana sprowadza do nas? panie Schloss? — pytała, ściskając rękę przybyłego.
 — Mów ciszej! Magdaleno — wtrącił pan Leblond — wszak wiesz jak niebezpiecznie jest chorym ksiądz Raul, a teraz śpi właśnie.
 Nadleśny wszedł do przedpokoju.
 — To pan Rajmund Schloss — zaczęła przyciszonym głosem, zwracając się ku doktorowi — pan Schloss — powtórzyła — zarządzający leśnictwem w dobrach hrabiego Ema[ 111 ]nuela d’Areynes, stryja naszego wikarego. Przybywa on z Fenestranges. Pójdź pan, panie Schloss.
 I wziąszy z rąk Lotaryńczyka walizkę, wprowadziła go do jadalni.
 — Jak to dobrze, żeś pan przyjechał! — mówiła — udzielisz nam przynajmniej wiadomości o hrabi Emanuelu. Lecz przede wszystkiem proszę, siądź pan przy stole, zjesz razem z nami śniadanie. Zaraz przyniosę nakrycie. Oto pan doktór Leblond i jego żona. Panu Leblond zawdzięczamy życie wikarego! Ach! panie Rajmundzie, jakiż straszny wypadek! Ksiądz Raul ranionym został śmiertelnie kulą w piersi! Dzięki wszelako opiece pana Leblond, który jest wojskowym chirurgiem, uratujemy księdza d’Areynes!
 Mówiąc to wszystko rozradowana staruszka, zapomniała o nakazie doktora i głos nieco podniosła.
 — Mów ciszej Magdaleno!-zawołał chirurg.
 Rajmund oszołomiony potokiem wyrazów starej sługi, nie był wstanie przyjść do słowa. Mimo to ostatnie zdanie Magdaleny: „Dzięki wszelako opiece pana Leblond, uratujemy życie księdzu d’Areynes“, zwróciły jego uwagę.
 Panie! rzekł cicho, zwracając się do doktora wiem o tem strasznym wypadku jaki spotkał księdza Raula. Bolesna ta wiadomość doszła do Fenestranges za pomocą pana Gilberta Rollin, kuzyna wikarego. Ale depesze przesyłane nam przez niego, ustawicznie w drodze się mijały. Przybywam więc tu osobiście, aby się przekonoć o wszystkiem i zaklinam pana wyjaw mi prawdę czyli ksiądz Raul żyje? Magdalena bowiem powiedziała przed chwilą:,, Uratujemy życie księdzu d’Areynes.“ Jestem więc pełen smutku i obawy!
 — Uratujemy go na pewno! — rzekł chirurg. — Rana była bardzo ciężką, chory walczył ze śmiercią, wszak dzięki niebu, dziś stwierdzić mogę, iż niemamy się czego obawiać, niebezpieczeństwo minęło!
 Rajmund Schloss płakał gorącemi łzami.
 — Ach! przynajmniej go więc zobaczę! — poszeptywał — cicho.
 — O! co do tego, to nie! — rzekł doktor.
 — Jakto, niezobaczę go? — powtórzył Schloss z trwogą.
 — W obecnej chwili, niepodobna!
[ 112 ] — Zatem niepozwalasz mi pan zbliżyć się do niego?
 — Stanowczo niepozwalam.
 — Ależ dla czego? Jeżeli niebezpieczeństwo minęło, jak pan mówiłeś?...
 — Tak i powtarzam to teraz. Powinniśmy jednak usuwać przed chorym wszelkie wzruszenie, bądź przykre, bądź radosne. Jakiekolwiek bądź żywsze wstrząśnienie, mogłoby sprowadzić otwarcie się świeżo zabliźnionej rany, a wtedy ratunek byłby daremnym. Chciałżebyś więc pan go zabić?
 — Wielki Boże!-wykrzyknął Schloss bledniejąc.
 — Chciej więc zrozumieć, że chory do czasu zupełnego wyzdrowienia, niemoże z nikim się widzieć, a z panem bardziej, niż z każdym innym.
 — A jednak... szeptał Rajmund z rozpaczą — ja widzieć się i mówić z nim muszę!
 Magdalena zbliżyła się drżąca ku nadleśnemu. Spostrzegła teraz albowiem czarną krepę na jego ubraniu i lewem ramieniu.
 — Pan nam przywozisz jakąś straszną wiadomość, panie Schloss? — wyjąknęła złamanym głosem.
 — Czy nie widziałaś się z panem Gilbertem Rollin? — zagadnął Rajmund w miejsce odpowiedzi.
 — Owszem, widziałam go. Chodziłam z powiadomieniem o wypadku jaki spotkał księdza d’Areynes.
 — Kiedy to było?
 — Przed trzema dniami.
 — I cóż ci powiedział?
 — Że jego żona urodziła córkę.
 — Nic więcej?
 — Nic.
 — Czy miał na sobie żałobę?
 — Tego nieuważałam.
 — Ach! moja dobra Magdaleno — wyjąknął Schloss — nieomyliłaś się mówiąc, że przywożę z sobą jakąś straszną wiadomość! Hrabia Emanuel umarł!
 — Umarł! umarł! umarł! — trzykrotnie powtórzyli razem, doktór, jego żona i Magdalena.
 — Umarł! — ciągnał dalej Rajmund — tknięty powtór[ 113 ]nym atakiem apopleksyi, dowiedziawszy się, że jego ukochany synowiec ksiądz Raul nie żyje.
 Piorun nagle spadający z nieba nie wywarłby straszniejszego wrażenia, nad tę wiadomość, wygłoszoną przez Schloss’a.
 Magdalena uklękła, a przeżegnawszy się, modlitwy odmawiać zaczęła. Pani Leblond drżała na całem ciele. Jeden tylko chirurg zachował krew zimną.
 — Co pan mówiłeś? — zapytał Rajmunda. — Zdawało mu się albowiem, że źle słyszał, lub nie zrozumiał słów nadleśnego.
 — Mówiłem, że list napisany przez Gilberta Rollin z datą 1 Czerwca, przybył do Fenestranges w dniu 3 tegoż miesiąca, a przyniósłszy wiadomośc o śmierci księdza Raula zabił hrabiego Emanuela na miejscu, jak gdyby kulą karabinową, wymierzoną temu starcowi wprost w serce! Oto ten list, czytaj go panie doktorze!
 — Tu Schloss, sięgnąwszy do portfelu, wydobył ów list fatalny i podał go chirurgowi.
 — Boże!... wielki Boże!... zmiłuj się nad nami — jąkała przerażona Magdalena.
 — Cisza i spokój! — nakazał Leblond, przeczytawszy pismo Gilberta. — Ten list jest zbrodniczą podłością! Jaki cel miał pan Rollin, przesyłając tę wiadomość hrabiemu?
 — Cel, który osiągnął! — zawołał Schloss z oburzeniem. — Chciał jak najprędzej zgładzić hrabiego dla pochwycenia dochodów z majątku pana d’Areynes, zapisanych przez tegoż testamentem synowicy, a żonie Gilberta.
 — Potwór! — wykrzyknęła, załamując ręce Magdalena.
 — Lecz — zaczął chirurg — w tem wszystkiem jest coś, czego zrozumieć nie mogę...
 — Cóż takiego? — pytał Schloss.
 — W dniu 1 Czerwca, gdy Rollin ten list napisał, Magdalena nie była jeszcze u niego?
 — A przed moim przybyciem — mówiła stara sługa — nie wiedział, że ksiądz d’Areynes został ranionym?
[ 114 ] — Raczej udawał, że niewie! — odparł nadleśny.
   Bardzo być może! Ten łotr do wszystkiego jest zdolnym — wymruknęła z pognębieniem staruszka.




#licence info
Public domain
This work is in the public domain in the United States because it was first published outside the United States prior to January 1, 1929. Other jurisdictions have other rules. Also note that this work may not be in the public domain in the 9th Circuit if it was published after July 1, 1909, unless the author is known to have died in 1953 or earlier (more than 70 years ago).[1]

This work might not be in the public domain outside the United States and should not be transferred to a Wikisource language subdomain that excludes pre-1929 works copyrighted at home.


Ten utwór został pierwszy raz opublikowany przed dniem 1 stycznia 1929 r., i z tego względu w Stanach Zjednoczonych Ameryki Północnej znajduje się w domenie publicznej. Utwór ten nadal może być objęty autorskimi prawami majątkowymi w innych państwach, i dlatego nie zaleca się przenoszenia go do innych projektów językowych.

PD-US-1923-abroad/PL Public domain in the United States but not in its source countries false false