Żebraczka z pod kościoła Świętego Sulpicjusza/Tom III/XXVIII

<<< Dane tekstu >>>
Autor Xavier de Montépin
Tytuł Żebraczka z pod kościoła Świętego Sulpicjusza
Wydawca Władysław Izdebski
Data wydania 1898
Druk Tow. Komand. St. J. Zaleski & Co.
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz Władysław Izdebski
Tytuł oryginalny La mendiante de Saint-Sulpice
Źródło Skany na Wikisource
Inne Cała powieść
Download as: Pobierz Cała powieść jako ePub Pobierz Cała powieść jako PDF Pobierz Cała powieść jako MOBI
Indeks stron
[ 173 ] [ 174 ]
XXVIII.

 W kilka chwil, gdy uspokoiła się nieco, pragnienie widzenia się z mamą Joanną coraz bardziej ujawniać się zaczęło.
 — Jednako obie tęsknimy do siebie myślała — ja tutaj, ona tam. Ona zamrze nie zobaczywszy mnie, ja również zatęsknię się za nią. Nie, tak dłużej być nie może. To niepodobna! Zbrodnią byłoby, pozostawienie je teraz w samotności. Więc odszukam ją... pocieszę... ukoję jej bóle, cierpienia... upieszczę... będę kochała jak matkę rodzoną, a ona znów pokocha mnie wzajem jak córkę...
 Tak! pójdę! To mój obowiązek!
 Po chwili tego uniesienia, owego głosu serca, rozwagi i zastanowienie znów zaczęły brać górę.
 — Alboż mi wolno pójść — zapytała przestraszona — czyliż należę do siebie? Niestety, opiekunką moją, która mnie przygarnęła, wychowała i zastąpiła moją drogą matkę jest Dobroczynność publiczna i jej to winnam zdawać sprawę z każdego czynu mego! Skoro zażądam zerwania tych węzłów, odmówią mi napewno, gdy znów wydalę się, nie uprzedziwszy przedtem nikogo, będzie to ucieczką... dezercyą, po której będą mnie poszukiwali, zatrzymają i każą drogo pokutować za bunt przeciwko prawu!
 Czyż zresztą — dodała po chwili, tłumiąc łzy, jakie gwałtem cisnęły się jej do oczu — nie stałabym się jednym więcej ciężarem dla mamy Joanny. Jestem uboga... nie posiadam ani grosza. Mogłabym i chciałabym, Bóg widzi pracować, nie znam jednak nikogo w Paryżu. Aby znaleźć pracę trzeba się przedewszystkiem ludziom pokazać wtedy, gdy ja musiałabym ukrywać się przed światem, by mnie nieodesłano z powrotem.
 Tu, klęknąwszy przed łóżkiem, nad którem na ścianie był zawieszony krzyż, zaczęła modlić się.
 — Boże wielki — szeptała, głęboko przejęta wiarą — [ 175 ]oświeć mnie, natchnij myślą, wskaż mi jak mam postępować i co mam uczynić?
 Tak na modlitwie gorącej spędziła czas długi i zdawało się jej, iż na prośbę swą otrzymała odpowiedź z nieba.
 Była zupełnie zdecydowaną, gdy powstała.
 — Idź w spokoju — szeptał jej jakiś głos wewnętrzny i zanieś kobiecie, którą ukochałaś pociechę. Pomimo, iż odejście twoje wydaje się nagannem, pobudki jego jednak są chwalebnemi... nikt ci nie weźmie za złe.
 Od tej chwili młoda infirmerka była przejętą tylko jedyną myślą: uciec z zakładu, a potem udać się do Paryża i połączyć z Joanną Rivat.
 Do wykonania niestety tego postanowienia stały na zawadzie trudności materyalne.
 Jak bowiem odbędzie tę podróż, posiadając zaledwie kilkanaście franków?
 Korzystając z chwil wolnych od obowiązków, Róża udała się na stacyę kolei żelaznej, gdzie z umieszczonego na ścianie w sali rozkładu jazdy dowiedziała się, iż przejazd z Blois do Paryża trzecią klasą kosztuje dwanaście franków.
 Biedaczka miała tylko jedenaście.
 Postanowiła dojechać jedynie do stacyi Juvisy, odległej od Paryża o dwanaście kilometrów i pozostałą drogę odbyć pieszo.
 Bilet do Juvisy kosztował tylko dziesięć franków siedemdziesiąt pięć centymów.
 Wybrała pociąg odchodzący o wpół do dziewiątej rano.
 Powróciła do przytułku, zdecydowawszy wykonać plan swój zaraz dnia następnego.
 Z obiadu swego odłożyła kawałek mięsa i chleba na dzień następny, poczem zawiązawszy w tłumoczek trochę bielizny i pomodliwszy się, udała się na spoczynek.
 Nazajutrz, wstawszy o zwykłej porze zrobiła porządek w sali do niej należącej, o wpół do ósmej zabrała ze swego pokoju tłomoczek i poszła na stacyę kolejową.
 Zaledwie miała czas wykupić bilet i wsiąść do wagonu, gdy pociąg ruszył w drogę.
 Teraz dopiero ogarnął ja strach.
[ 176 ]zarazem; lękała się, aby dyrektor zakładu, nie wysłał listów gończych po całej linii, spostrzegłszy jej ucieczkę.
 A tu pociąg szedł wolno niesłychanie, zatrzymując się na każdej stacyi.
 Biedaczka przez całą drogę drżała z przerażenia.
 Wreszcie na stacyi dał się słyszeć okrzyk: stacya Jurisy!
 Wysiadła.
 Przy wyjściu z sali stał żandarm.
 Róża, ujrzawszy go struchlała tak, że przez chwilę niewiedziała zupełnie, co się z nią dzieje.
 Przedstawiciel władzy, ujrzawszy ładną dziewczynę, żandarmi bowiem w ogóle są bardzo wrażliwi na wdzięki niewieście, przyglądał się jej uważnie, a ona myślała, że porównywał jej rysy twarzy z nadesłanym sobie drogą telegraficzną rysopisem i lada chwila spojrzy strasznym wzrokiem, ujmie za ramię i zagrzmi basem:
 — W imieniu prawa aresztuję cię!
 Tymczasem ku niemałemu zdziwieniu on zakręcił wąsa i uśmiechnął się zwycięzko.
 Tłumiąc jak mogła w sobie przestrach, Róża podeszła do odbierającego bilety i podała mu swój. Teraz dopiero odetchnęła nieco wolniej i zwróciwszy się do jakiegoś przechodnia zapytała o drogę do Paryża.




#licence info
Public domain
This work is in the public domain in the United States because it was first published outside the United States prior to January 1, 1929. Other jurisdictions have other rules. Also note that this work may not be in the public domain in the 9th Circuit if it was published after July 1, 1909, unless the author is known to have died in 1953 or earlier (more than 70 years ago).[1]

This work might not be in the public domain outside the United States and should not be transferred to a Wikisource language subdomain that excludes pre-1929 works copyrighted at home.


Ten utwór został pierwszy raz opublikowany przed dniem 1 stycznia 1929 r., i z tego względu w Stanach Zjednoczonych Ameryki Północnej znajduje się w domenie publicznej. Utwór ten nadal może być objęty autorskimi prawami majątkowymi w innych państwach, i dlatego nie zaleca się przenoszenia go do innych projektów językowych.

PD-US-1923-abroad/PL Public domain in the United States but not in its source countries false false