Żebraczka z pod kościoła Świętego Sulpicjusza/Tom IV/IV

<<< Dane tekstu >>>
Autor Xavier de Montépin
Tytuł Żebraczka z pod kościoła Świętego Sulpicjusza
Wydawca Władysław Izdebski
Data wydania 1898
Druk Tow. Komand. St. J. Zaleski & Co.
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz Władysław Izdebski
Tytuł oryginalny La mendiante de Saint-Sulpice
Źródło Skany na Wikisource
Inne Cała powieść
Download as: Pobierz Cała powieść jako ePub Pobierz Cała powieść jako PDF Pobierz Cała powieść jako MOBI
Indeks stron
[ 17 ]
IV.

 W Lamorlaye, gdzie znajdowała się hodowla wyścigowych koni i stajnie Gilberta Rollin, istniał pawilon, przeznaczony na mieszkanie dla właściciela.
 Był to pałacyk małych rozmiarów lecz przyzwoicie urządzony. W nim to mąż Henryki jadał i sypiał podczas swego pobytu w Lamorlaye. Obszerne oficyny sąsiadujące ze stajniami, służyły za mieszkanie dla służby i urzędników administracyi.
 Gilbert, po niedoszłej do skutku zbrodni przy ulicy Feron, przyjechał tu ażeby zająć się końmi, mającemi brać udział w zapowiedzianych gonitwach i zarazem uspokoić swą krew wzburzoną gorączkowemi przejściami.
 Dla braku pieniędzy, porzuciła go kochanka, jaką utrzymywał z wielkim zbytkiem z dochodów swej żony. Zamknęła drzwi przed nim, dowiedziawszy się, iż nadal nie będzie mógł czerpać z owych pieniędzy.
[ 18 ] Dostarczyciele, których weksle spoczywały niezapłacone, wiedzieli dobrze, iż Gilbert znajdował się w złych interesach i że bądź co bądź postanowili ścigać wierzyciela o zaspokojenie należytości.
 Za przybyciem do Lamorlaye, znalazł mnóstwo listów groźbami.
 Nie miał gdzie się schronić.
 Należało wynaleźć jakikolwiek bądź sposób do podźwignięcia się, lub zrezygnować na ostateczny upadek.
 Przez większą część nocy, robił rachunki.
 Ogół osiągniętej sumy, przeraził go. Siedział do trzeciej nad ranem, a wstał o siódmej, niespokojny, zgnębiony, z rozpaloną głową.
 Zaledwie się ukazał, oznajmiono mu, że kilkanaście osób oczekuje, jako to: dostawcy obroku dla koni, siodlarze, fabrykanci powozów i tym podobni, a wszyscy wierzyciele na grube sumy, znudzeni długiem wyczekiwaniem i próżnemi obietnicami.
 Wyszedł do nich, usiłując grzecznie traktować, źle go jednak przyjęto.
 Jeden z wierzycieli, zapomniawszy się w zaciekłości, rzucił mu kilka słów nader brutalnych. Nazwano go oszustem, obdziercą.
 Gilbert zaproponował małe zaliczenie na rachunek. Odrzucono je jednogłośnie.
 Wreszcie znużeni sporem, udzielili mu zwłokę dwutygodniową z zagrożeniem, że po tym ostatecznym terminie ześlą nieodwołalnie komorników.
 Rollin odetchnął i po dwóch dniach pobytu w Lamorlaye, wrócił do Paryża.
 Spodziewał się zastać jaką wiadomość od Grancey’a i Duplat’a, ale jak jeden tak drugi, nie dawali e sobie znaku życia.
 W zamian otrzymał kilka listów od Paryzkich wierzycieli, które podarł i spalił.
 Zadzwonił na lokaja.
 — Pani jest w domu? — zapytał.
 — Pani leży chora. Panna Blanka wzywała wczoraj doktora Germaine’a, który natychmiast przybyli chciał widzieć się z panem.
[ 19 ] — Kiedy doktor będzie powtórnie.
 — Dziś zapewne.
 — Dobrze, możesz odejść.
 — Trzebą czekać na wizytę doktora — rzekł Gilbert do siebie po odejściu służącego — a dalej, zobaczymy.
 Lucyan de Kernoël przybył pierwszy na umówioną konsultacyę z doktorem Germain, który też wkrótce nadjechał.
 Oba razem weszli do pałacu.
 Na głos dzwonka, oznajmujący przybyłych, Gilbert uniósł firankę u okna swego gabinetu, wychodzącego na podwórze. Poznał doktora Germain, ale nie mógł poznać jego towarzysza.
 — Ha! jest ich dwóch wyszepnął. — Zatem narada. Choroba, jak widzę, poważna. Doktór Germain zawezwał mnie wczoraj, zawezwie i dziś, czekajmy!
 Obaj doktorzy zostali natychmiast wprowadzeni do pokojów Henryki.
 Wiedziona dziwnym kaprysem, pani Rollin, wstawszy wcześnie dnia tego osiadła w małym saloniku, a wziąwszy książkę do ręki, przerzucała ją bezwiednie przypatrując się chwilami illustracyom.
 Blanka, powiadomiona o tem przez pokojówkę, pośpieszyła do matki.
 Gdy weszła, Henryka bynajmniej niezwróciła na to uwagi.
 Blanka z ściśnionem sercem zbliżyła się ku matce i, otoczywszy ja rękoma, całować zaczęła.
 Pocałunki te zdawały się jakoby budzić uśpioną iskrę intelligencyi w chorej, która, zbliżywszy ku sobie dziewczę, pieścić je zaczęła.
 — Wstałam wcześniej niż zwykle — wyszepnęła. — Nudziłam się w łóżku.
 — Dla czego nie kazałaś przywołać mnie, mamo?
 — Rada byłam, że spisz, natrudziwszy się tyle koło mnie. Wkrótce wyzdrowieję. Będziemy znów wyjeżdżały na spacer. Pojedziemy do księdza Raula, gdzie zobaczymy się i z Lucyanem: Ale... dla czego on tu nie przychodzi?
 Blanka zapromieniała radością. Matka mówiła jej o Lu[ 20 ]cyanie. Trzeba się niekiedy roztargnąć, wszak ojciec ci to zalecił.
 Na wyrazy: „Mój ojciec ci to polecił“ Henryka drgnęła. Na jej czole zarysowała się głęboka zmarszczka, twarz jej sposępniała.
 — Nie mów mi o swoim ojcu! — krzyknęła z uniesieniem, przykładając rękę do czoła. Niechce go widzieć!... Niemów mi o nim!
 Blanka miała już odpowiedź, gdy dał się słyszeć szelest koło drzwi. Pokojówka ukazała się w progu, oznajmując o przybyciu doktora.
 Blanka wyszła chcąc z nim pomówić o stanie zdrowia matki i okrzyk radości wybiegł z jej piersi na widok stojącego Lucyana.
 — I pan przybyłeś? — zawołała zarumieniona podając mu rękę.
 — Przybyłem wraz z doktorem — odrzekł.
 — Dziękuję panu doktorowi. Sprawił mi pan wielką przyjemność.
 — Jakże się miewa mama chora?
 — Trochę lepiej. Odzyskała pamięć, gdyż przed chwilą rozmawiała zemną o Lucyanie.
 Jak przepędziła noc?
 — Dość spokojnie, a dziś rano wstała o ósmej.
 — Tak wcześnie. W jakiem jest usposobieniu?
 — Z początku była w dobrem, ale później z mojej winy uniosła się.
 — Cóż to było?
 — Byłam tak nieostrożną, że wspomniałam o moim ojcu.
 — Czy możemy wejść?
 — Proszę panów.
 — Niech doktór idzie sam — rzekł Lucyan — ja wejdę później, gdyż chciałbym przekonać się jakie wrażenie na chorej sprawi moje przybycie.
 Blanka weszła z doktorem do salonu.
 — Kochana mamo — rzekła, podchodząc do niej — przybył doktor.
 Henryka spojrzała wzrokiem błędnym i nie poznała go.
 W tej chwili wszedł Lucyan de Kernoël.
[ 21 ] Pani Rollin, spostrzegłszy go, zdziwiła się, następnie namarszczyła brwi, jak gdyby szukała czegoś w pamięci.
 Po chwili rozpogodziła twarz i kładąc mu obie dłonie na ramieniu zawołała:
 — Lucyan. Więc ty w Paryżu, a ja myślałam żeś za oceanem wraz z ojcem!
 I przez chwilę jaśniejące w jej oczach światło przygasło znowu.
 Blada, z drżącemi rękami opadła na fotel i błędny wzrok utkwiła w przestrzeń.
 — To obłąkanie — pomyślał Lucya — i zdaje się nieuleczalne...
 Doktor Germaine usiadł obok Henryki i przemówił do niej, ale nie odrzekła mu, nawet nie słyszała słów jego.
 Z kolei przemówił Lucyan, lecz również odpowiedzi nie otrzymał.
 Obaj lekarze wyszli do sąsiedniego pokoju na naradę.
 — Cóż pan myślisz o tem? — zapytał Lucyan.
 — Zdaje mi się, że niema nadziei ocalenia, chyba że pomogłaby kuracya specyalna, mamy tu bowiem wypadek, nie anemii mózgowej, lecz przejściowego paraliżu mózgu.
 — Więc doktor radzi, by chorą pomieścić w domu zdrowia?
 — Tak.
 — Daruje pan doktór, że ośmielę się wyrazić zdanie wręcz odmienne. Przewiezienie samo już do szpitala obłąkanych wywołałoby wrażenie, którego powinniśmy wszelkiemi środkami unikać. Przed chwilą i mnie zdawało się, że niema nadziei. Ale teraz jestem innego przekonania i sądzę, że naradziwszy się pomiędzy sobą, znajdziemy sposób złagodzenia rozdrażnienia nerwowego i powstrzymania rozwoju choroby. Tymczasem jeżeli oddalimy chorą od jej otoczenia i pozbawimy dotychczasowego sposobu życia zwiększymy jej rozdrażnienie i utracimy jedną z największych szans pomyślnej kuracyi, mianowicie obecność Maryi-Blanki i jej troskliwość, jakiej chora nie znajdzie w żadnym domu zdrowia. Niech mi doktór wierzy, jeżeli pani Rollin może być uratowaną to tylko z pomocą Maryi-Blanki.
 — Biedne dziecko nie będzie miało sił tyle, aby podołać temu zadaniu!
[ 22 ] — Znajdzie je w swem przywiązaniu.
 — Być może, ale pozostawiając chorą w domu nie usuniemy głównego powodu jej cierpienia.
 — Jakiego?
 — Alboż nie słyszał pan co panna Blanka powiedziała, gdy pani Rollin uniosła się na wzmiankę o jej mężu.
 — Prawda — szepnał Lucyan — on jest głównym powodem jej choroby. No, ale można przemówić do jego serca, powiedzieć mu, że stan zdrowia pani Rollin jest groźnym i obecność jego przy niej pogarsza go i czyni bezskutecznemi nasze usiłowania.
 — To rzecz bardzo delikatna i trudna.
 — Nieodważy się pan powiedzieć mu tego?
 — Powiem, ale potrzeba to uczynić bardzo ostrożnie.
 Lekarze porozumieli się co do systemu kuracyi, doktór Germain napisał receptę i udzielił odpowiednich wskazówek Maryi-Blance.
 Następnie oświadczyli lokajowi, iż pragną zobaczyć się z panem domu.
 Gilbert spostrzegłszy wchodzących do gabinetu udając zdziwienie, zawołał:
 — Nasz kochany doktor i pan Kernoël. Niespodziewałem się wizyty tak przyjemnej. Co się stało, że od tak dawna nie był pan u nas? Ktoś panu źle poradził.
 — Lucyan zrozumiał, że ostatnie słowa wyrażone były pod adresem księdza d’Areynes.
 — Jestem w tym wieku — odrzekł chłodno — że nie potrzebuje cudzych rad. Doktor Germain wezwał mnie na naradę, przybyłem więc tem chętniej, że zawsze byłem przyjmowanym w tym domu życzliwie, za co jestem bardzo wdzięcznym. Nieprzychodziłem od dość dawna bom nie miał czasu. Dziś przybyłem tylko jako lekarz i jako taki prosiłem o widzenie się z panem w celu pomówienia o stanie zdrowia pani Rollin.
 — Jestem na rozkazy panów odrzekł Gilbert, wskazując krzesło przybyłym. Niech panowie spoczną i raczą powiedzieć mi o co chodzi. Wiem, że żona moja jest cierpiącą, ale nie przypuszczałem, by stan jej zdrowia byt tak poważnym, że aż wymagał konsultacyi.
[ 23 ] — Stan zdrowia pani Rollin — rzekł doktór Germain — jest niebezpieczny.
 — Cóż to za choroba?
 — Anemja mózgu.
 — Anemja mózgu! — powtórzył Gilbert z udanem zdziwieniem — co pan mówi?
 — Prawdę niestety, smutną, bardzo smutną prawdę — wtrącił Lucyan — i jeżeli nie przedsieweźmiemy wszelkich środków dla usunięcia jej, to może wejść w obłąkanie.
 — I panowie jesteście pewni? — pytał z rozpaczą. — Żonie mojej grozi niebezpieczeństwo?
 — Wszystkie objawy to wskazują.

—Ale panowie macie nadzieję uleczyć ją? Mamy, jeżeli pan zechce nam dopomódz.
 — Uczynię wszystko co odemnie zależy. Niech panowie powiedzą mi co mam robić, a zastosuję się ściśle.
 — Nie obrazi się pan, jeżeli będziemy mówili otwarcie.
 — Wysłucham wszystkiego bez gniewu.
 — Otóż, ażeby pani Rollin mogła być wyleczoną, należy oszczędzić jej wszelkiego wzruszenia, wszelkiego podrażnienia.
 — Zdaje mi się, że to rzecz bardzo łatwa.
 — Rzeczywiście łatwa, ale zależy ona od pana.
 — Odemnie?
 — Z powodów, o których niechcę mówić i wskutek często powtarzających się sporów, chora nasza pozbawioną została spokoju domowego. Od tego czasu datują pierwsze objawy jej cierpień. Nerwy jej zostały podrażnione, mózg pobudzony wywoływanemi przez pana scenami gwałtownemi. Pan jest sprawcą choroby, na panu też ciąży obowiązek przyjścia nam z pomocą.
 — A więc? — zapytał Gilbert.
 — Potrzeba, aby obecnością swoją nie wywoływał pan w chorej wzruszenia. Potrzeba by pan unikał spotykania się z nią.
 — Więc pani Rollin nienawidzi mnie tak dalece, że na mój widok może dostać obłąkania?
 Nie sądzę by nienawidziła, ale wiadomo mi, że wymienione w jej obecności imię pańskie, drażni ją w wyso[ 24 ]kim stopniu. Stwierdzamy fakt jako lekarze i wskazujemy jego skutki.
 — Dobrze — rzekł Gilbert powstając — jakkolwiek zalecenie panów jest dla mnie bardzo przykre, spełnię je jednak.
 — Dziękujemy panu — odrzekł Lucyan — i w takim razie ręczymy za pomyślny skutek kuracyi.
 Obaj lekarze opuszczali pałac w przekonaniu, że Gilbert dotrzyma danego im słowa.
 Tego dnia Gilbert obiadował w domu, a ponieważ Henryka po odejściu lekarzy zasnęła, więc tylko Marya-Blanka siadła z ojcem do stołu.
 — Widziałem się z doktorem Germainem i Lucyanem — rzekł do niej i dowiedziałem się, że matka twoja jest cierpiącą.
 — Rzeczywiście — odrzekła Blanka — jest bardzo chorą.
 — Jakże się ma w tej chwili?
 — Po odejściu lekarzy uspokoiła się nieco i zasnęła.
 — Czy zapisali lekarstwo?
 — Zapisali i mama już użyła jedną dozę.
 — Czy leży w łóżku?
 — Nie, siedzi w fotelu.
 — Chciałbym pomówić z nią, gdy się przebudzi.
 Bllanka usłyszawszy te słowa przeraziła się.
 — Nie wiem — odrzekła zmieszana — mama chwilami traci pamięć... może nie pozna ojca, a i doktór Germain także surowo polecał, aby nikogo do mamy nie wpuszczać!
 — Nikogo? — powtórzył Gilbert.
 — Tak, proszę ojca. Doktór nie wspominał o ojcu.
 Gilbert z tych słów wywnioskował, że Blanka niewiedziała o zastrzeżeniu doktora względem niego.
 Reszta obiadu przeszła w milczeniu.




#licence info
Public domain
This work is in the public domain in the United States because it was first published outside the United States prior to January 1, 1929. Other jurisdictions have other rules. Also note that this work may not be in the public domain in the 9th Circuit if it was published after July 1, 1909, unless the author is known to have died in 1953 or earlier (more than 70 years ago).[1]

This work might not be in the public domain outside the United States and should not be transferred to a Wikisource language subdomain that excludes pre-1929 works copyrighted at home.


Ten utwór został pierwszy raz opublikowany przed dniem 1 stycznia 1929 r., i z tego względu w Stanach Zjednoczonych Ameryki Północnej znajduje się w domenie publicznej. Utwór ten nadal może być objęty autorskimi prawami majątkowymi w innych państwach, i dlatego nie zaleca się przenoszenia go do innych projektów językowych.

PD-US-1923-abroad/PL Public domain in the United States but not in its source countries false false