Page:Chimera 1907 z. 28-30.djvu/207

This page has not been proofread.
PO DRODZE
195
 

Wypuść, władco, z zwierzyńców swe lwy i tygrysy!
Słońce oświeca razem wawrzyn i cyprysy:
Zbrzydło mi ju ż zwyciężać zwierze, z którem walczę
Krótkim mieczem, i zwierze w tłumie bałwochwalcze,
Zbyt podłe, by módz krwi twej nędznego szkarłatu
Dodać spełzłej purpurze twego majestatu.
Otwórz zwierzyńce swoje dzikie, bo m i śpieszno
Dać tej zgrai z krwi swojej biesiadę ucieszną:
Bo przez kły i pazury podarty na ćwierci
Wydrę ci- tchórzu śmierci, podziw dla mej śmierci
I w nim pierwszy raz zrównam Cezara i tłumy!
I wszystkie orły twojej cezarycznej dumy.
Co na skrzydłach swych niosły Nike twych legionów.
Wypuszczą twą purpurę ze śpiżowych szponów,
Odlecą precz od ciebie, rozpierzchną się w dali
Ze wstydu, — który niechaj na wieki cie pali! —
Ze pod władztwem twem, kędy dni duszom się tracą,
Ten, który umiał konać, skonać nie miał za co!



 MASKA KOMICZNA.

Od wieków wmurowana na amfiteatrze
Z uśmiechem na szeregi kamiennych ław patrzę.
Słysząc w ich opuszczeniu, jak szum w starej muszli,
Zamarłe przerażenie widzów, co ztąd uszli
W trwodze przed grozą gestów i krzykiem patosu
Sztuki odsłaniającej tajemną głąb’ losu.
Przeszły tu tłumy widzów, ciąg pokoleń długi,
Co duszami, jak łany pod orzące pługi,
Litości poddawały się i przerażeniu,
By w nieodgadłe oczy spojrzeć przeznaczeniu.
Pierzchli w trwodze, ujrzawszy poza pięknolicość
Pogodnych kształtów skryte milczenie i nicość,