Page:PL Zygmunt Krasiński - Pisma Tom6.djvu/151

This page has not been proofread.
HAMDER.

 Nie śmią w oczy mu spojrzeć, bo wierzą, że on rozmawia z potężnemi bogi, a on tylko oszalał, urzeknięty Wandy spojrzeniem.

RYTYGIER.

 Jak to? — mów prędko! — on tu się zbliża.

HAMDER.

 Ojciec jego, Żelisław, wojewoda gór, niegdyś Czechy z ludem swoim zrabował i, pyszny z powodzeń, chciał zrzucić Krakusa — mój rodzic zgniótł go u bram Krakowa. Kiedy Wandę obrano, przysłał stary wojewoda starszego syna z hołdem i podarunkami — Ludgard odtąd, jakem słyszał, do gór swoich nie zajrzał ni razu i znikczemniał z rozpaczy, bo się Wanda śmieje z bogini miłości.

RYTYGIER.

 Chciałbym ujrzeć niewiastę, która tak męskie przechyliła czoło. Ha! spętać ją w łańcuchy z bławatów i kazać jej prząść na kądzieli!

LUDGARD.

Ja detynka malenkaja,
Moja nóżka bosenkaja,
Wyneste koladnik!

HAMDER.

 Prosi o upominek.

RYTYGIER (kilka srebrnych pierścieni kolczugi[1] ucina sztyletem).

 Masz, niebożę!

LUDGARD.

 Znam was.

HAMDER.

 Mnie?

LUDGARD.

 Obu was widziałem.

  1. Kolczuga — zbroja, pancerz.