Page:PL Zygmunt Krasiński - Pisma Tom6.djvu/153

This page has not been proofread.
BISKUP.

 Ite,  missa est!

CHÓR RYCERZY.

 Amen.

HAMDER.

 Co tak za nim ciągniesz oczyma? teraz spojrzyj lepiej w tę stronę, bracie! Czy widzisz pomiędzy ostatniemi jałowcami boru tych dwunastu idących powoli a przed każdym ping i dwa woły białe, jak mleko? To wojewody!

RYTYGIER.

 A Wanda, gdzie Wanda?

HAMDER.

 Niema jej dotąd Boże! nic się nie odmienił potężny Żelisław, do dziś dnia tenże sam chód pyszny i twardy, ta Hania czerwona przepaska na białych włosach ale czemuż wiodą go pod ręce? wszak starzec, który idzie przodem ich wszystkich, sam nie prowadzi pługu?

RYTYGIER.

 Młodzieniec jakiś, z kołczanem[1] na plecach i toporem u boku, woły starca pogania.

HAMDER.

 Oślepł, oślepł wojewoda gór, a Hardymirowi oddał oręż dni dawnych. Ah! dobrze się siało, bo wzrok jego byłby się wwiercił pod przyłbicę i poznał rysy moje. Ot! Brzelysław z szramą na czole, co mnie w nocy żegnał na tej samej granicy i ślubował wiernym mi być, jeśli wrócę kiedy. Kołpak[2] Gnieźnieńskiego Barnima, jak dawniej, strusiemi powiewa pióry, zdartemi gdzieś z Niemców.

 Patrz! oto wróg mój, dawny przyjaciel Leszka, z temi bursztynami na piersiach. Sterdza o słodkim glosie, o roztropnych radach. Stań przede mną bracie!

  1. Kołczan — pochwa na strzały.
  2. Kołpak — wysoka czapka futrzana.