Page:PL Zygmunt Krasiński - Pisma Tom6.djvu/176

This page has not been proofread.
ŻELISŁAW.

 Dzięki wam, dzieci! Na tym samym wzgórzu, na tym samym głazie wszyscy ojcowie moi składali bogom ofiary i sądzili sprawy ludu — a kiedy wojna zawrzala na równinach, oni stąd waszym naddziadom obiecywali zwycięstwo i kazali bez trwogi umierać. Na tym samym wzgórzu, na tym samym głazie i ja was błogosławić będę.

(Wstaje).
Słyszę, słyszę, dzieci

moje, żeście zniżyli głowy, żeście przypadli do ziemi... Niech siła piorunu, co tam drzemie w górze, spłynie mi do rąk, a z nich zleje się w piersi wasze! Hardymirze, synu, przystąp, niech moje dłonie, jak dwa gromy, spoczną na głowie twojej!

LUDGARD.

 Hardymirze!

ŻELISŁAW.

 Hardymirze! Gdzież twój brat, Ludgardzie?

LUDGARD.

 Zadumany patrzy na dąbrowę, na kapłanów, a mówią, że nic nie widzi i że nic nie słyszy, prócz myśli swych. Dzisiajem z nim w jednej spał szopie, on w nocy jak się porwie i stękać zacznie i chodzić... Ojcze, ojcze! jemu się chce tego, na czerń ja się rozbiłem. I chodził posępniejszy od nocy, a gdym się spytał: Czego jęczysz, młodszy mój? on skoczył zgrzytając i uciekł — Halele, Lele! Hardymirze, czy słyszysz? Hardymirze, chodź do ojca twego!

HARDYMIR.

 Ojcze, wszak ród nasz od bogów pochodzi?

ŻELISŁAW.

 Czemu się pytasz? Azalim cię nie uczył od kolebki, że krew niebieska w twoich żyłach płynie?