Page:PL Zygmunt Krasiński - Pisma Tom6.djvu/214

This page has been proofread.

I przepędzałem dni patrząc na płynne fale
I czułem, że żyję i nie mam trosk żadnych.
Lub gdym przychwycił wzrokiem falę swawolną
Wskazującą na falę i wirujący nurt,
Zdawało mi się widzieć Wodnicę drżącą
I jej włosy jedwabne na wietrze rozwite.
Bom cały był ułudą, wyobraźnią i tajemnicą.
Comkolwiek widział, chciałem pochwycić,
Gwiazdy na niebie i kwiaty na ziemi
I zawsze znajdowałem w swem sercu pragnienie.
Chciałem całować w czystej atmosferze
Westchnienia mięty i woń bzu,
Wdychać promień i pić szmer,
Co w powietrzu drżał i nad wodami przeciągał!
I napół śpiąc, śniłem dziwa,
Ścieżkę ogrodową i wielki cień drzew,
Pałace zaklęte i ule pszczelne,
Źródło, wodospad o hucznym rozgłosie.
Śniłem wysokie skały, gdzie orzeł gniazdo swe wije,
Kędy palące słońce razi czarny granit;
Gniazdo z tarniny, gdzie się wślizga matka
Niosąca pokarm drżącemu pisklęciu.
Śniłem gór wielkich fantastyczny szczyt,
Groźbę wieczystą i wieczny spoczynek
Skały wiszącej, co się nad przepaścią śmieje,
I chyli się i rada jest naporowi fal;
Długie wybrzeża skąd w noc widziałem każdą gwiazdę
Nurzającą się w toni jako słup ognisty
Skąd, jeśli to był dzień, widziałem każdy żagiel
Jak drży, lub płynie, jakby nie marząc o tem.
Potem widziałem olbrzymie mostów łuki
I wozy co się sznurem toczą dudniąc
I tłum co w wielkich falach po taflach bruku się tłoczy,
Jak widzisz rzekę płynącą powoli;
Potem mury i wieże, kolumny, tumy,
Którym nie mogła nadążyć ręka kreśląca zarysy.