Żebraczka z pod kościoła Świętego Sulpicjusza/Tom II/XXIV

<<< Dane tekstu >>>
Autor Xavier de Montépin
Tytuł Żebraczka z pod kościoła Świętego Sulpicjusza
Wydawca Władysław Izdebski
Data wydania 1898
Druk Tow. Komand. St. J. Zaleski & Co.
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz Władysław Izdebski
Tytuł oryginalny La mendiante de Saint-Sulpice
Źródło Skany na Wikisource
Inne Cała powieść
Download as: Pobierz Cała powieść jako ePub Pobierz Cała powieść jako PDF Pobierz Cała powieść jako MOBI
Indeks stron
[ 133 ]
XXIV.

  Ksiądz d’Areynes, skoro tylko zdołał zebrać swe myśli i mógł mówić bez znużenia, wziął sobie obu doktorów za powierników swych ciężkich cierpień moralnych, jakie wyryła przeszłość w głębi jego duszy.
 Pertuiset z Leblond’em, mieli oddawna już ustalone zdanie co do Gilberta Rollin. Tak jeden, jak drugi, oceniali tego człowieka według jego rzeczywistej wartości i sądzili jego postępowanie, jak ono na to zasługiwało.
 By jednak nie zasmucać chorego i uspokajać jego wzburzenie, popierali gorąco łagodzące okoliczności, składając większą część jego występków na nędzę, w podobnych razach złą doradczynią.
 — Chciałbym zobaczyć się z Henryką — rzekł pewnego dnia wikary do pana Pertuiset. — Ona z pewnością nie wie o czynach swojego męża. Moim obowiązkiem jest powiadomić ją o tem.
 Doktor chciał zwalczyć to postanowienie. Wikary przekonać się nie dał.
 Posłano list do pani Rollin, wzywając ją do rekonwalescenta.
 Przybiegła, przynosząc z sobą maleńką swą córkę.
 Wtedy to nastąpiła wzruszająca scena.
 Gniew księdza d’Areynes roztopniał, jak śnieg pod promieniami słońca, na widok zalanej łzami, a mimo to uśmiechniętej Henryki, podającej mu do pocałunków tę drobną istotę, której rączęta głaskały zwolna jego wychudzone policzki.
 Mimo to, ksiądz d’Areynes przygotował się z wielkim spokojem do tego co miał, powiedzieć. Powiadomił swoją kuzynkę jak zbrodniczym ciosem Gilbert ugodził w hrabiego Emanuela.
 Henryka wiedziała dobrze, iż młody ksiądz nigdy nie kłamał, nie oskarżał by więc i teraz fałszywie jej męża.
 Broniła Gilberta z zapałem, a wreszcie błagała dla niego o pobłażliwość i przebaczenie.
 Wzruszony do łez błaganiem młodej matki, której nie [ 134 ]można było policzyć za zbrodnię, jej wielkiej miłości i zaślepienia do męża, doktor Pertuiset dołączył swe prośby w obronie oskarżonego, błagając o zapomnienie jego przeszłości.
 Ksiądz d’Areynes potrząsnął głową przecząco.
 — Ach! gdyby to o mnie tylko chodziło! — wyszepnął — zapomnienie z łatwością osiągniętem by być mogło. Mamże jednak prawo przebaczyć mordercy mojego stryja?
 Henryka wybuchnęła rozpaczliwym łkaniem.
 On!... Raul!... jedyny jej kuzyn, brat prawie, który ją kochał od lat dziecięcych i osłaniał swoją opieką, miałżeby teraz od niej się usunąć? Miałżeby rozdzielać w myśli i uczuciach to, co Bóg złączył? — nieprzebaczyć zbłąkaniu chorobliwego umysłu człowieka, sprowadzonego chwilowo z prawej uczciwej drogi, ale nie straconego bez odwołania?
 — Nie!... nie! — wołała, zalewając się łzami — nie!... Gilbert nie jest kryminalistą, nie możesz go sądzić na równi z pospolitym morderca!... Zatruł byś mi tem życie... i zniweczył przyszłość mej córki, co znaczy, iż zabiłbyś nas obie!... Nie! ojciec mej małej Maryi-Blanki niemógł mieć tak haniebnych celów, o jakie go posadzasz! Wyniszczony nędzą i widokiem moich cierpień, zaniepokojony o los dziecka, jakie na świat wydałam, postąpił dobrzeGilberta, bez zastanowienia, ale nie był zdolnym uplanować tak strasznej zbrodni! Znasz lekkomyśnie, jest to człowiek słaby i chwiejny, podlegający wrażeniom chwili, ale tak słabym jak on, silni powinni być podpora! Ten list, który pisał do stryja, wyrażał jego myśli... jego przekonania.
 W kościele świętego Ambrożego — mówiła dalej — gdzie przy pierwszem wyjściu po chorobie, udałam się na nabożeństwo, wszyscy sądzili żeś umarł. Proboszcz rozsiał te wiadomość i nikt nie wątpił niestety, że ona jest prawdą. Gilbert, złudzony jak inni powtórzył tę wieść kłamliwą... Powinien był tu przyjść i sprawdzić rzecz na miejscu. Że tego nie uczynił, ciężko zawinił, lecz od tej winy do zbrodni, bardzo daleko!
 Upewniam cię, Raulu, iż przez czas naszego małżeństwa, był dla mnie przyczyną wielu zgryzot, co jednak mu przebaczyłam. Miałżebyś bardziej niż ja być zawziętym? W imieniu mej córki, błagam ze złożonemi rękoma, przebacz mu... przebacz!
 Wikary uczuł się być wzruszonym.
[ 135 ] — Tak, Henryka wiele cierpiała — mówił sobie — a nietylko, że mu przebaczyła, ale zachowała dla niego całą pierwotną miłość! Miałżeby kapłan być mniej miłosiernym?
 Od rozpoczęcia się tej sceny, Henryka umieściła mała Marye-Blankę w objęciach Raula. Spojrzał on teraz na uśmiechniętą do siebie twarzyczkę dziecięcia i nagle dwie małe rączki dziewczynki podniosły się ku niemu, jak gdyby łącząc swą prośbę do próśb matki.
 Ów gest dziecięcy, pełen prostoty, wstrząsnął wikarym do głębi. Przygarnąwszy ku sobie dziecinę, ucałował ją tkliwie, a utkwiwszy w Henryce pełne powagi spojrzenie:
 — Przebaczam! — rzekł — w imieniu twej córki!
 — Przebaczenie nie jest zapomnieniem urazy! — zawołała pani Rollin.
 — Zapomnę więc! — zawołał.
 Oblicze Henryki zapromieniało radością. Pokój zawartym został.
 W kilka dni potem Gilbert na prośby swej żony, przyszedł odwiedzić księdza Raula. Wyrażając żal szczery za popełniona omyłkę, nie szczędził nadal obietnic i słów głębokiej życzliwości.
 Nie odtąd nieprzeszkadzało obu mężczyznom w widywaniu się z sobą jak niegdyś i zachowywaniu stosunków, jeżeli nie serdecznych, to przynajmniej uprzejmych z pozoru.
 Pani Rollin bardzo pragnęła, ażeby Rajmund Schloss wrócił do Lotaryngii i objął zarząd nad wszystkiem w Fenestranges, nic jednak nie zdołało zmienić postanowienia nadleśnego. Niechciał wyjeżdżać z Paryża, lecz czuwać bezprzestannie po nad wikarym, ku czemu tenże zachęcał go z swej strony.
 Piotr Rènaud, powiadomiony przez Rajmunda o polepszeniu się zdrowia księdza d’Areynes, przyjechał z Wogezów, aby uścisnąć synowca swego nieodżałowanego pana, postanowiwszy niepowracać do Lotaryngii, aż po zupełnem wyzdrowieniu tegoż.
 Oto główne wypadki z miesiąca po ostatnich wstrząśnieniach w Paryżu.
 Przypominając sobie przeszłość, podczas swej długiej choroby, ksiądz Raul d’Areynes, pomyślał o Joannie Rivat, którą wyrwawszy z płomieni palącego się domu, oddał opiece [ 136 ]marynarzów kapitana de Kernoël, dla zaniesienia jej do ambulansu przy ulicy Servan.
 Cóż jednak mógł on obecnie uczynić dla tej biednej kobiety?
 Obaj lekarze surowo mu zabraniali zajmować się i głębiej po nad czemkolwiek rozmyślać. Ztąd musiał być posłusznym i cierpliwie oczekiwać. — Zresztą, gdyby Joanna żyła — mówił sobie — łatwo ją będzie odnaleźć.
 Skoro obadwaj doktorzy pozwalali mu zająć się interesami i przyjmować u siebie, przybywały tłumy odwiedzających.
 Między najpierwszemi znajdowali się, hrabia de Kernoël wraz z żoną i synem Lucyanem.
 Tego dnia właśnie, skoro przybyli, Henryka była obecną u swego kuzyna z małą swą córeczką i jej mamką.
 Pani de Kernoël została oczarowana piękności i wdziękiem w obejściu się kuzynki wikarego, jej zapatrywaniami się na obowiązki rodzinne, a nadewszystko, jej macierzyńską tkliwością, jaką otaczała swe dziecię.
 Wspólna sympatya połączyła obie kobiety związkiem serdecznej przyjaźni i w kilka dni potem przyrzeczono księdzu Raulowi, iż oboje państwo de Kernoël zostaną zaproszonemi na chrzestnych rodziców małej Maryi-Blanki. ***  Nadszedł dzień uroczysty dla parafii świętego Ambrożego.
 Zajeżdżały przed kościół bogate karety i powozy, stając w długiej linii, sięgającej do środka ulicy, która od tej parafii wzięła swą nazwę.
 Stangreci i lokaje, odziani byli futrami, działo się to albowiem w miesiącu Listopadzie a owa jesień, wróżyła niezwykle srogą zimę, podobną do tej, jaka miała miejsce w owym strasznym poprzedzającym roku wojny.
 Z owych wspaniałych ekwipażów, zatrzymujących się przed portykiem kościoła, wysiadali panowie o arystokratycznej powierzchowności, eleganckie damy i piękne dzieci, dążąc razem wewnątrz świątyni.
[ 137 ] Zbity tłum zalegał plac przed kościołem, tłum ciekawych, zdumionych owym niezwykłym przepychem roztoczonym w tym okręgu ubóstwa i pracy.
 Pomimo zimna, pogoda była prześliczną, słońce świeciło na horyzoncie bez chmur.
 Dzwony kościelne brzmiały radośnie, a wewnątrz, ściany świątyni niknęły pod draperyami i kwieciem.
 Wielki ołtarz gorzał wspaniale, oświetlony niezliczoną liczbą świec woskowych.
 Organy rozlewały uroczyste tony nad tłumem w skupieniu ducha zalegającym środkową nawę i poboczne kaplice.
 Po prawej i lewej wielkiego ołtarza, w stallach z rzeźbionego dębu, zasiedli kapłani, z prawej, w pośrodku stall siedział pod złoconym baldachimem Arcybiskup Paryża, zastępca szlachetnego męczennika, rozstrzelanego w la Roquette.
 Na pierwszych ławkach nawy zajęli miejsce żołnierze i oficerowie różnych stopni, dalej, delegacye Towarzystw pomocy dla ranionych podczas wojny, za niemi, przedstawiciele najgłośniejszych nazwisk we Francyi, wśród skromnych parafjan z okręgu świętego Ambrożego, wreszcie na ostatnich ławkach i z boku, mężczyźni i kobiety z ludu, oraz robotnicy w swych bluzach.
 Cała przestrzeń, wyjąwszy chóru i pierwszych ławek, zastawiona była krzesłami.
 Widziano na pierwszych miejscach Henrykę Rollin wraz z mężem, hrabiego i hrabinę de Kernoël z synem, panią i pana Leblond, doktora Pertuiset, starą Magdalenę, Rajmunda Schloss i Piotra Rènaud.
 Obok Henryki, przybraną w grubą żałobę, stała mamka również w żałobie, trzymająca na ręku kilkomiesięczne niemowlę, biało ubrane, przyodziane białym futerkiem, ugarnirowanem koronkami.
 Zkąd ten tłum ludzi, dla czego ta okazałość w kościele umieszczonym w centrum roboczego okręgu? Zkąd obecność Arcybiskupa Paryża, zkąd jenerałowie, żołnierze, oficerowie, wśród duchowieństwa ze wszystkich parafii wielkiego miasta?
 Jakąż uroczystość tu obchodzono? W jakiejż wspólnej myśli zebrali się ci przedstawiciele armii, szlachty, mieszczaństwa i ludu?
[ 138 ] W myśli wspólnego uwielbienia dla człowieka dobra, w uniesieniu wdzięczności dla Stwórcy, który tak cudownie ocalił mu życie.
 Dziś to albowiem ksiądz Raul d’Areynes, który okazał tyle poświęcenia i litości w szpitalach podczas wojny, którego w całym okręgu Pepincourt kochano jako dobroczyńcę i czczono jak świętego, miał celebrować Mszę uroczystą na podziękowanie Bogu za ocalenie sobie zdrowia i życia.
 Po ukończeniu świętej ofiary, młody kapłan miał udzielić sakrament chrztu małej Maryi-Blance, temu dziecku ukradzionemu Joannie Rivat, którego Henryka mniemała się być matką.
 Kapitan de Kernoël wraz z żoną, mieli być rodzicami chrzestnemi niemowlęcia.
 Zegar wieżowy wydzwonił dziesiątą godzinę.
 Ukazał się szwajcar kościoła, z halabardą w ręku, którą za każdym krokiem uderzał o kamienną posadzkę. Po za nim szedł ksiądz d’Areynes, w towarzystwie dyakona, subdyakona i chłopców do Mszy służących.
 Blada twarz wikarego, zachowała ślady przebytych cierpień. Mocno jeszcze osłabiony, szedł zwolna.
 Przyklęknąwszy przy wielkim ołtarzu, odmówił krótka modlitwę, poczem powstawszy, zwrócił się w stronę nawy ze złożonemi rękoma i skłonił przed Arcybiskupem.
 Organy zabrzmiały wtedy hymnem uroczystym: „Gloria in exelsis“ i ksiądz Raul rozpoczął celebracyę świętej ofiary.
 W kilka chwil po Mszy, udał się do kaplicy Najświętszej Maryi Panny, gdzie ochrzcił małą Marye-Blankę. Wróciwszy do zakrystyi, zastał tam Arcybiskupa.
 — Oczekuję na ciebie — rzekł Arcypasterz — ażeby wypełnić misyę powierzoną mi od rządu. Posłannictwo to napełnia mnie radością. Rząd rzeczypospolitej przesełając przezemnie wyrazy uwielbienia za twoje szlachetne postępowanie Wersalskich szpitalach składa ci dzięki za czynny twój udział w założeniu wiekopomnego dzieła pod nazwą „Stowarzyszenia Francuzkich kobiet dla niesienia pomocy ranionym podczas wojny“, a jednocześnie na znak uwielbienia i wdzięczności mianuje cię kawalerem Legii honorowej, którą pozwól ozdobić pierś twoją.
 I łącząc czyn do wyrazów, prałat otworzył mała szkatuł[ 139 ]kę, z której wyjąwszy krzyż i czerwoną wstążeczkę, zawiesił je na sutannie wikarego.
 — A teraz, uściśnienie tobie, mój synu! — dodał z uśmiechem!
 I ujął w objęcia Raula, który dławiony wzruszeniem, ukląkł przed nim, poszeptując:
 — Pobłogosław mnie, mój ojcze!
 Arcybiskup wzniósł obie ręce po nad głowę młodego ksiądza mówiąc:
 — W imię Boga pełnego dobroci i sprawiedliwości, błogosławię cię synu.“
 Ksiądz Raul podniósł się z twarzą zalaną łzami, łkając z cicha.
 — Nie wszystko ci jeszcze powiedziałem — mówił Arcypasterz, podając wikaremu dużą kwadratową kopertę.- — Minister sprawiedliwości mianuje ciebie wielkim jałmużnikiem przy więzieniu Grande-Roquette.
 Ksiądz d’Areynes cofnął się zdziwiony i jak gdyby zdjęty przestrachem.
 — Przyjmij, moje dziecię! — mówił prałat. — Znajdują się tam dusze, które ocalić należy, jednostki wykolejone, których zwrócić trzeba na uczciwą drogę, ulżyć cierpiącym, krwawe rany zagoić. Otwiera się przed tobą wzniosłe, szlachetne zadanie. Przyjmij!
 — Przyjmuję! — odparł wikary, pochylając głowę.




#licence info
Public domain
This work is in the public domain in the United States because it was first published outside the United States prior to January 1, 1929. Other jurisdictions have other rules. Also note that this work may not be in the public domain in the 9th Circuit if it was published after July 1, 1909, unless the author is known to have died in 1953 or earlier (more than 70 years ago).[1]

This work might not be in the public domain outside the United States and should not be transferred to a Wikisource language subdomain that excludes pre-1929 works copyrighted at home.


Ten utwór został pierwszy raz opublikowany przed dniem 1 stycznia 1929 r., i z tego względu w Stanach Zjednoczonych Ameryki Północnej znajduje się w domenie publicznej. Utwór ten nadal może być objęty autorskimi prawami majątkowymi w innych państwach, i dlatego nie zaleca się przenoszenia go do innych projektów językowych.

PD-US-1923-abroad/PL Public domain in the United States but not in its source countries false false