Żebraczka z pod kościoła Świętego Sulpicjusza/Tom I/XXVIII

<<< Dane tekstu >>>
Autor Xavier de Montépin
Tytuł Żebraczka z pod kościoła Świętego Sulpicjusza
Wydawca Władysław Izdebski
Data wydania 1898
Druk Tow. Komand. St. J. Zaleski & Co.
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz Władysław Izdebski
Tytuł oryginalny La mendiante de Saint-Sulpice
Źródło Skany na Wikisource
Inne Cała powieść
Download as: Pobierz Cała powieść jako ePub Pobierz Cała powieść jako PDF Pobierz Cała powieść jako MOBI
Indeks stron
[ 164 ]
XXVIII.

 Nie zważając na to, ksiądz Raul, postąpił dalej.
 — Stój.. mówię do kroć piorunów!.. inaczej, strzelę!.. wołał rozwścieczony żołnierz.
 — Ależ ja wracam do siebie... — odparł spokojnie wikary.
 — Co znaczy do siebie? Gdzie, dokąd idziesz?
 — Do Près-Saint-Gervais.
 — A zatem wejdź na odwach, i zapytaj, czyli ci przejść dozwolą?
 — Możebyś mógł sam udzielić mi to pozwolenie, nie kłopocząc swoich towarzyszów?
 — Nie mogę.
 — Dla czego?
 — Ponieważ nie posiadam kluczów do otwarcia bramy.
 Widząc, że nie ma rady, wikary zwrócił się w stronę odwachu, zkąd dobiegały śmiechy, pieśni i szczęk uderzanych o siebie szklanek.
 Wszedłszy na schody, otworzył drzwi, i zatrzymał się na progu.
 Gęsty obłok dymu z fajek i cygar, napełniał izbę; cierpka woń cuchnącego tytuniu pomieszana z wyziewami alkoholu, ścisnęła mu gardło, i powstrzymała oddech.
 Wstrętny widok, jaki ujrzał przed sobą, wstzrąsnął nim od stóp do głowy.
 Wokoło długiego stołu siedziały wygorsowane, z rozczochranemi włosami dziewczęta, ostatniej kategoryi, śpiewając ochrypłemi głosami. Dzbany wina i wódki, niektóre z nich [ 165 ]pełne, inne opróżnione, oraz szklanki zielonawe, zapełniały stół, na którym paliły się trzy świece..
 W katach izby widać było porozkładane sienniki, na których spali pijani mężczyźni. Komendanta odwachu otaczało z pół tuzina tych dziewcząt, kłócących się z sobą o względy tego sułtana haremu. Cała ta tłuszcza pijana, oddawała się rozpuście z haniebnym bezwstydem.
 Raul d’Areynes cofnął się na tak sromotny widok i chcąc odejść, gdy nagle zabrzmiał głos oficera:
 — Po co tu przyszedłeś? Kto jesteś, obywatelu?
 Krzyki i śpiewy naraz umilkły, nastąpiła cisza. Spojrzenia wszystkich zwróciły się ku nowo przybyłemu.
 Młody ksiądz stał niemy, jak gdyby sparaliżowany wrażeniem strasznego wstrętu.
 — Nie słyszysz o co pytam? — zawołał porucznik, brutalnie podrażniony milczeniem przy byłego. Jeżeliś jest głuchoniemym, odpowiedz znakami.
 spostrzegłszy, że milczeć Wikary zapanował nad sobą, dłużej niepodobna mu było.
 — Zapóźniłem się w Paryżu odrzekł bawiąc tam do rana i proszę o upoważnienie do przejścia, ponieważ chcę wracać do domu.
 — Gdzież ten twój dom?
 W Près-Saint-Gerwais.
 — A więc ofiarujemy ci tu u siebie gościnność. Zanocujesz tu, a upewniam, że nigdzie by ci lepiej nie było. Masz wino wyborne, wesołe dziewczęta, nudzić się nie będziesz. Wyjdziesz z Paryża równo ze świtem.
 Na tę propozycyę, zadrżał wikary. Spędzić noc w takiem towarzystwie niepodobna mu było.
 — Proszę cię, panie oficerze — odrzekł — każ mi bramę otworzyć. Mam żonę, kilkoro małych dzieci, gdybym niepowrócił, niepokoić się będą.
 — Kto jesteś?.. Czem się zajmujesz?
 — Jestem ogrodnikiem odrzekł Raul d’Areynes, przewidziawszy naprzód to zapytanie. — Muszę dopilnować wysyłki na targ warzywa.
 — Do stu piorunów! nazbyt dobrze się przedstawiasz jak na ogrodnika. Porządny paltot, buciki, miękki, arystokratyczny kapelusz...
[ 166 ] — Nie codziennie tak się ubieram; — odrzekł wikary, usiłując się uśmiechnąć.
 — Może ty jesteś jednym z tych, którzy nie w ziemi grzebią, ale w cudzych kieszeniach, i coś zbroiwszy chcesz się wymknąć z Paryża? — badał oficer.
 — Dla przekonania się o prawdzie, niech który z was mi towarzyszy, a zo baczycie, że nie kłamię.
 — Dobrze już... dobrze... Każę ci otworzyć obywatelu, lecz trzeba ci wiedzieć, że tu u nas, to jak w porządnych domach, kto chce wyjść lub wejść po jedenastej godzinie, musi dać napiwek.
 Cała banda obecnych wybuchnęła śmiechem, przyklaskując dowcipowi porucznika i powtarzając: „Napiwek!.. napiwek!.. poczem zanucili chórem Marsyliankę.
 Raul d’Areynes uczuł, iż serce mu bije gwałtownie, a krople potu występują na czoło.
 Sięgnąwszy szybko do kieszeni, wydobył luidora i rzucił go na stół.
 — Ofiaruje — rzekł, — z przyjemnością. Oto napiwek.
 Frenetyczne „brawo!“ powitało ukazanie się tej sztuki złota, którą pochwyciła jedna z dziewcząt mniej pijana, niż jej towarzyszki.
 — Ha! ha! — zaśmiała; — jesteś paniczem „szyk“ ogrodniku. Sztuka złota! za to kupić można sałaty, marchwi, kalafiorów, i różnych przysmaków.
 — Zachęca mnie to stanowisko... — zawołał jeden z obecnych. Ja także do pioruna zostanę ogrodnikiem.
 Dziewczyna, która pochwyciła luidora, napełniwszy wódką kieliszek, podała go wikaremu.
 — Dalej!.. kolejkę... — — zawołała, maczając usta w kieliszku. — Pij stary będziesz wiedział moje myśli.
 Niepokój z zakłopotaniem ogarnął Raula d’Areynes Co począć w takiem położeniu? Odepchnąć ze wstrętem podany sobie kieliszek byłoby to tyle co skompromitować się i wydać, zniweczywszy udzielone już sobie pozwolenie do wyjścia z Paryża. Lecz pić!.. pić, po tej dziewczynie... po tych rozbójnikach... z tego samego kieliszka... ach! czyliż będzie miał siłę?... Czy znajdzie ku temu odwagę? Zawachał się przeto.
[ 167 ] — Do kroć tysięcy djabłów!.. bierzże i pij!.. — krzyknął porucznik. — Czemu się namyślasz? Możnaby sądzić, że pogardzasz nami?..
 Posłyszawszy to, ksiądz Raul, zrozumiał, ze nie ma czasu na rozważanie, jeżeli pragnie uwolnić się od śmierci, i wziąwszy podany sobie kieliszek, zmuszonym był trącać się znów z każdym z obecnych w tej izbie.
 — Niech żyje Kommuna wykrzyknęli chórem.
 Powtórzyć tego okrzyku Raul nie był wstanie. Wolałby był umrzeć na miejscu, niż się do tego stopnia upodlić!
 Przełknąwszy wódkę jednym haustem, postawił kieliszek na stole.
 Wstrętnie cuchnący alkohol palił mu gardło jak rozżarzonym żelazem, krew nosem buchnęła. Na szczęście żaden z pijanych bandytów niedostrzegł, że nie wygłosił wraz z niemi okrzyku na cześć Kommuny.
 Porucznik podniósł się z krzesła, zaledwie mogąc stać na nogach.
 — No! teraz, — rzekł, skoro dałeś napiwek, każę otworzyć ci bramę. Chodź! obywatelu, i zdjąwszy z haka pęk kluczów, zawieszonych przy drzwiach, wyszedł z wikarym, któremu się zdawało, że wyzwolonym został z głębi piekieł.
 Idąc, Raul d’Areynes uczuwał pewne uderzenie krwi na mózg, w uszach mu huczało, a nogi się pod nim uginały.
 Wreszcie otworzyła się brama, poza którą miał znaleźć wolność i przestrzeń.
 — Wychodź obywatelu i dobranoc! mówił oficer podając mu rękę.
 Wikary udał, że nie spostrzega wyciągniętej ku sobie dłoni, i wyszedł.
 Brama zamknęła się za nim, a pijany oficer wrócił na odwach, gdzie orgia wrzała w dalszym ciągu.
 Przyszedłszy pod fortyfikacje, Raul d’Areynes zatrzymał się i uklęknął.
 — Boże! pełen — Boże! — wyszepnął, składając ręce; dobroci i miłosierdzia, przebacz mi... przebacz! Przebacz!.. żem skłamał, dla złudzenia tych nieszczęśliwych zbłąkanych, dla ułatwienia sobie ucieczki! Przebacz mi Boże miłosierny!.. a oświeć ich, proszę!
[ 168 ] Skrzepiony modlitwą, podniósł się i rozglądać zaczął pośród ciemności. Teraz nie oba wiał się już Duplata.
 Od bram Saint-Gervais, udał się drogą przez pola, ażeby dostać się prędzej do wioski Aubervilliers, zajętej przez prusaków wraz fortem, według jednego z warunków traktatu podpisanego w Wersalu.
 Tu zatrzymany został przez niemieckiego szyldwacha, który mu kazał wejść na odwach.
 Złożywszy tam zadawalniające zeznanie wraz z wyjawieniem nazwiska i celu swojej podróży przed badającym go oficerem, polecono mu resztę nocy spędzić w fortecy, zkąd miał wyjść nazajutrz rano, zaopatrzony w kartę wolnego przejścia.
 Podczas, gdy się to działo, Gilbert z Henryką oczekiwali zatrwożeni powrotu Duplat’a.
 Żona Rollina, złamana na duchu i ciele przebytemi wrażeniami, udała się na spoczynek. Gilbert, zamknąwszy drzwi na klucz, czuwał w pierwszym pokoju. Był pewien, iz lada chwila ujrzy przybywającego owego niegdyś sierżanta w towarzystwie silnej eskorty i naprzód już ułożył sobie obronę dla uspokojenia tego łotra i przyprowadzenia go do należytego poszanowania.
 Do godziny jedenastej w nocy, Duplat się nie ukazał.
 Północ uderzyła.
 Gilbert nieco uspokojony, rzuciwszy się na sofę w ubraniu, ażeby być gotowym na wszelki wypadek, zagasił lampę.
 Co się stało z naszym nędznikiem? Jakież okoliczności, silniejsze nad jego wole, powstrzymały go od wykonia gróźb wygłoszonych przed kilkoma godzinami? Wyjaśnić to śpieszymy.
 Zapieniony, owładnięty szałem, literalnie pijany z wściekłości, Duplat, wybiegłszy od Rollinów, miał jedną myśl tylko, jedno gorące pragnienie zemsty po nad swym byłym kapitanem i księdzem, który mając jego życie, w ręku nie tylko wyświadczył mu upokarzającą łaskę, darowując takowe, ale ośmielił się jeszcze prawić mu morały!
 — To przebaczone być nie może! — powtarzał. — Zemsta wymierzoną będzie i to jak najprędzej!
 Postanowił przyaresztować wikarego, wtrącić go do [ 169 ]więzienia w la Roquette, gdzie znajdowali się już inni zamknięci, jako zakładnicy.
 Co zaś do Gilberta Rollin, ten stawionym będzie przed plutonem wojska, dla wykonania po nad nim natychmiastowej egzekucyi.
 — Tak! mruknął groźnie — to nastąpić musi i bez zwłoki czasu!
 Do wykonania jednak tych projektów, potrzeba było pomocy i upoważnienia do działania. Pomienione upoważnienie mógł z łatwością otrzymać od Komitetu centralnego, w którym znał kilku członków i w dobrych stosunkach z niemi pozostawał. Co zaś do pomocników, tych postanowił sobie odnaleźć w 166 bataljonie związkowym strzegącym merostwa, tym który odznaczył się sromotnie w kilka dni później, rozstrzeliwając niewinne ofiary, na pustych polach, wprost placu Woltera.
 Do merowstwa zatem jedenastego okręgu udał się Duplat, wyszedłszy od Gilbertów, pewien, iż znajdzie tam do pomocy podobnych sobie nędzników, a zarazem zyska rozkaz do wykonania swej zemsty.




#licence info
Public domain
This work is in the public domain in the United States because it was first published outside the United States prior to January 1, 1929. Other jurisdictions have other rules. Also note that this work may not be in the public domain in the 9th Circuit if it was published after July 1, 1909, unless the author is known to have died in 1953 or earlier (more than 70 years ago).[1]

This work might not be in the public domain outside the United States and should not be transferred to a Wikisource language subdomain that excludes pre-1929 works copyrighted at home.


Ten utwór został pierwszy raz opublikowany przed dniem 1 stycznia 1929 r., i z tego względu w Stanach Zjednoczonych Ameryki Północnej znajduje się w domenie publicznej. Utwór ten nadal może być objęty autorskimi prawami majątkowymi w innych państwach, i dlatego nie zaleca się przenoszenia go do innych projektów językowych.

PD-US-1923-abroad/PL Public domain in the United States but not in its source countries false false