czał losu. »Nieraz strudzony przysedem z drogi. Dzieci ośmioro na kupie, kartofle wytopiło — to me tak czasem doskwerło, że okropność«. Ale zaradny był i rządny, sam doszedł do tego, czem jest dzisiaj.
— Żarna zawsze miałem, ususyłem zyta, ukręciłem, chleba napiekem ślicnego, jak krydy. Jo umiem piec. Tyle bochenków pikłem, ile nos było. Kozdy łapał zo więksy, kozdy osobno. La zgody. Bo jak z jednego krajom, to ty więcej zjis, a jo nie. Nawet teraz, jak nas dwoje — pieke dwa. Bo wciąż mówi, że więcej jim. Jej trzy funty, sobie trzy. Casem jakem więcy zjad, to ji prose: daj me kawałek. Jak dobro, to da. Ma tako skrzynecke i zomyka. Jak zło, to nie.
A ja ją zywię, a jakze. Każdziutką rzec kupię, wydatek mom. Okrasa musi być. Ona znów je skąpa. Na Wielkanoc zjem pięć jajek, a już przez cały rok jajka nie oglądam. Nie do.
Żeby tam miaja kluńć albo tam co, to nie. To już nie mogę powiedzieć. Ona się tam nie położy, nie śpi w dzień. To przy kro-