szczy — a nad tem mozolić się musi życie, stwarzając epizody wczorajszym podobne... lub autor dramatyczny.
Chociaż — bliżej patrząc — takich epizodów życie nie stwarza, stwarza straszniejsze, czyni to ściśle i nieubłaganie, szybciej i konsekwentniej i używa do tego miłości, znakomi tego środka, który życiu — Molochowi przynosi ofiary i na zniszczenie mu je rzuca. Czyni to więcej żywiołowo, nie zwracając baczenia na marne efekty sceniczne, czyni to samo, bez psującej się scenicznej maszyny.
A epizody te pokazały, że są tylko parawanami, zakrywającymi dekoracyjnego, zrobionego z tektury Molocha, przed którym ma padać na kolana Życie, ufarbowane i ubielone i robić tragedyę, a ta tragedyą nie jest — tylko wodewilem, zwyczajnym, niewzruszającym, widzianym po wielekroć razy, nie takim znowu strasznym, jakim go zwykli malować niektórzy pisarze dramatyczni, przerażeni zadaniem schwytania życia na gorącym uczynku.
Reporterską przesadą grzeszą u autora »Molocha« sprawozdania z tych gorących uczynków; winowajcę zbrodni i podłości autor ma przygotowanego, tego Molocha na tylnym planie, którego mógłby zastąpić pierwszy lepszy, odpowiednio przystrojony symbol jakiegokolwiek uczucia z gorszej sorty uczuć ludzkich, napi-