skie imitacye dekadentów, których złożono już między rekwizyty teatralne, bo się stali zjawiskiem ulicznem. I ta miłość niszcząca przestała już (w życiu przynajmniej), używać pośrednictwa modelek, modelek »mistycznych», które z dramatycznym patosem wołają w oświeconym pokoju: »mnie się zdaje, że tobie duchy pozują do obrazu!«, jak to czyni modelka w sztuce Zalewskiego.
Czuć w tem wszystkiem chęć wielką udowodnienia aforyzmu za wszelką cenę; autor chciał przejść wszystkie stopnie, przejść wszystkie piętra społeczne i ukazać zdumionym oczom, że wszędzie tkwi Moloch; lecz nie pozwolił mu na to brak inwencyi, brak pomysłowości, który zaprzepaścił nawet to, co było pomysłowego, np. obraz drugi, zręczny w zamiarze, naiwny w artystycznem wykonaniu; ten brak pomysłowości, tak kompromitujący w obrazie pierwszym walki złego z dobrem, w obrazie trzecim, walki duszy chorej ze zdrową samicą, najniemilej uderza w obrazie czwartym, tak słabym, że niszczy on tę trochę zajęcia, która została w duszy widza po trzech pierwszych obrazach.
Już dziś nie można robić eksperymentów z muzykalnymi duchami, które się zjawiają na odgłos skrzypiec, aby pokazać, że Moloch miłości i poza grobem jest równie niszczący i potrafi zdobyć ofiarę z obłąkanego na poły starca.