sny, chwili przyjmowanej radosnem westchnieniem.
Zbyt prędko dojrzała ta »młodość«, której wschód witał jeszcze Kisielewski przez okno w Paonie. Bogdaj, czy nie umarła, bo ideały jej, świetne i barwne, zostały sprzedane na publicznym przetargu. Zdaje się, że młodość ta umarła na suchoty, artystyczną modą. Zostały po niej wspomnienia i — dramaty, dramaty, tętniące żywą krwią, pełne dreszczów i szumów, pełne pragnień i hymnów, przepojone tęsknotą, pełne snów o potędze.
Więc się z takiem wzruszeniem słucha tych słów kwitnących. Serca biją głośniej, bo któż nie próbował rwać więzów i któż wreszcie nie poszedł w ciężką służbę? Któż nie roił o wieńcach różanych na czole i o błyskach nad głową? Któż z nas nie roił o słonecznych łunach, o Prometeusze, przykuci do taczek! Ileż »szalonych Julek« siedziało wczoraj na galeryi — z wypiekami na twarzy i z tragedyjką w biednej duszyczce?
Niech młodość nasza będzie z nami!