być sławnym; stał się sławnym i — wraca do szczęścia, bo mu znów ze sławą jest nijako.
I tak źle i tak niedobrze; gdybyż jeszcze sam dochodził do sądów o sobie i gdyby w nim samym tkwiły pobudki jego czynów. Lecz tak nie jest; porzucenie szczęścia poradził mu jeden przyjaciel, powrót do szczęścia poradził mu drugi przyjaciel. Sam Orlicz jest wprawdzie w zgodzie ze swemi postąpieniami, lecz tę właśnie zgodę na niezgodę należało u niego schłostać, jako rys kabotynizmu, co hamletyzuje, a nie wydymać go seryo do kształtów tragicznych, które wrażenia nie mogą wywołać żadną miarą, dlatego właśnie, że tragizm ten jest aktorski, nieszczery, banalny, wmówiony i przedewszystkiem fałszywy. Bo gdzież jest prawda w motywie ucieczki Orlicza od osobistego szczęścia?
Radzi mu przyjaciel suchotnik: »po co się troskać śmiertelnemi rzeczami i — ludźmi śmiertelnymi?... Zerwij obowiązki i leć!... Próżno z tem walczyć. Zbrodnia to jest — i bezużyteczna, bo siebie się zabija, a nie zbuduje się nic, dla nikogo... A struny grać nie chcą, póki leży coś na nich, chociażby kwiat... a przecież muszą grać choćby za cenę łez«.
Na to Orlicz ma jedną odpowiedź: »Wyjeżdżam!«
Zygmunt Orlicz, choć podobno wielki poeta, postąpił w tem miejscu głupio.