fałsz i obłudę i podłość i nizkość i wszystko, co jest ziemi, nieprawego płodu słońca.
Chce synów ziemi, płazy nieodrodne i ślepe, niewolne i marne, uczynić dziećmi słońca.
Przychodzi z uśmiechem chrystusowym, z chrystusowem słowem na ustach, ręce gotując do błogosławieństwa.
Błogosławieni nie znający słońca, albowiem słońce ujrzą.
A druga połowa jego boskiej duszy, czuje trwogę, pełzającą jej ku piersi i nie chce królestwa na ziemi, lecz powrotu na brzeg drugi przez most z tęczy i blasku.
Kto Chrystusem chce być, musi mieć wizyę krzyża, i kto Chrystusem chce być, nie może walczyć mieczem; niegodna Boga broń i nędzna, nie używa bowiem miecza, kto słońce w oczach nosi, a ręce ma miłościwe. Lecz mrok tak przyrósł do skorupy ziemi, jak przyrasta mech do skały, i mrok ten jest nieprzebity. Słońce nie zejdzie już na ziemię, bo blask jego oślepnie w mroku. Więc świetlista dusza królewska, wiodąca miłość przy sobie pod osłoną jednego płaszcza królewskiego, stanęła niemocna wobec wroga, urodzonego z prochu ziemi, który ją objął całą, usta do jej serca przywarł i ssie najserdeczniejszą krew.
»Jam jest fałszem, obłudą, nieprawością, podstępem, szalbierstwem, oszustwem«... mówi szary