wieczna przed ołtarzem, na którym się odbywa największa tajemnica. Blask tej lampy wieścił tym, co na nizinach zostali, że wybrany z tysiąców apostoł ich szuka prawdy, której oni wszyscy szukać nie mogą, gdyż na szukanie jej trzeba poświęcić życie. Patrzącym z dołu wydaje się blask ten brzaskiem, mają nadzieję szczęśliwą, iż człowiek, który prawdy szuka znaleźć ją dla nich musi. Z podłoża tej nadziei rosło ich szczęście jak kwiat.
A tymczasem mędrzec w poszukiwaniu prawdy, w milczeniu swej izby, gdzie ze ściany Spinoza tylko patrzył, doszedł nad brzeg przepaści: »a jeżeli ze ziszczeniem światło zagaśnie? Jeśli nastanie mrok czarny, wieczny mrok, pełen trwożliwych poszeptów?...«
Dusza mędrca rozdwoiła się. Druga jej połowa rozpoczęła walkę z pierwszą, z tą, która szukała prawdy w krwawym trudzie myśli, w mozole i nieskończonem zadumaniu. Mędrzec spostrzegł, że światło, które objawieniem prawdy ma być – jest niem, ale dla tych, co zdala patrzą, on je dojrzał zblizka, i przekonał się, że to tylko złuda prawdy, że to co mu się prawdą zdało, i co spisał w ludzkiem słowie, »to przedwcześnie zeschłe liście. Niech je rozwieje wiatr. Niemasz w tem życia«.
Mędrzec zapalając światło na wieży, nie małe szczęście ludziom przyrzekał, lecz wielką pra-