Lady jest wprawdzie rozczulająca okazywaniem tego funtowego ekstraktu mięsnego dobroci, ale co komu po tem?
Lady Frederick szaleje...
Gra w Monte Carlo i przegrywa, co jest rzeczą zupełnie naturalną, bo gdyby wygrała na złość autorowi, nie byłoby — komedyi. Kochają się w niej wszyscy na zabój, wraz z autorem i tłómaczem, bo gdyby się w niej nikt nie kochał, nie byłoby — komedyi. Ale Lady Frederick nikogo nie kocha, bo gdyby się zdecydowała na to zaraz, w pierwszym akcie, nie byłoby — komedyi.
Lady jest tedy piękna, lekkomyślna i rozrzutna. Chciała raz w życiu być oszczędna, ale powiada, że oszczędność ją zrujnowała. Dostała wielki spadek po ciotce, ale nic z niego nie zostało, a lady wzdycha: ach, ta żałoba tyle kosztuje! Wobec tego jest damą w wielkim stylu; występuje to plastycznie, jednakże wtedy tylko, kiedy ją gra artystka wielkiego wzrostu, bo inaczej dość trudno to poznać. Za cenę tedy aż dwóch paradoksów (lokaj Oskara Wilda robił stanowczo lepsze), lady Frederick uchodzi wobec publiczności za niewiastę wielce cyniczną, co już jej zapewnia wzięcie i sympatyę, szczególnie u kobiet, które pasyami lubią kwiaty, ciasta z kremem i cynizm.
Co tedy czyni sympatyczna lady?