się można«, jak mawiał poeta w początkach delirium tremens.
Więc się wzruszył stary, wielki Björnson i rozochocił, jak kościany dziadek, co młodziutką pokojówkę w twarz uszczypnie gdzieś w kącie. Wielka to wprawdzie filozofia nie jest, ale kiedy zamiast o pokojówkę idzie o samo życie (o! o!) — wtedy się to nazywa, specyalnie we wzmiankach o teatrze, filozofią i »grecką pogodą«.
Niech tedy będzie grecka pogoda; swoją drogą, gdyby stary jaki grecki wyga, co filozofię na ulicy wykładał, zobaczył, do czego już nie służy ta grecka pogoda — powiesiłby się w pogodzie ducha. Ale stało się! Kto na wszystko wzrusza ramionami i udaje skrzywianiem ust, że się straszliwie śmieje — ten jest z grecka pogodny.
Komedya Björnsona jest »pogodna«; na scenie pali się słońce i wszystko się skończy podwieczorkiem na wolnem powietrzu. Cała awantura, która tylko po to grozi deszczem, aby się pogodą skończyć. To są zawsze rzeczy bardzo miłe, a kąpiele słoneczne są lekarstwem na wszelkie cierpienia; przeto takiej komedyi jak ta, Björnsona słucha się z ogromnem zadowoleniem. Przecież, prócz adwokatów, każdy człowiek pragnie złotego wieku.
Na scenie kłócą się, wymyślają sobie w spo-