Zapytał go serdecznie o zdrowie. Okazało się, że właśnie było nienajlepsze.
Przypomnieli sobie parę dawnych wspólnych przygód. Nic tylko nie napomknęli o smętnej historji ze szpicrutą w kluwenieckiej garderobie; obaj mieli na to zbyt wiele taktu.
Emil wypytywał o tutejszy ruch wojskowy, którego pan Tołajski okazał się poniekąd zwolennikiem, chociaż ze zmarszczeń jasnych brwi i fuknięć z pod wąsów widoczne było, iż miał mu to i owo do zarzucenia. Emil dowiedział się, ile mógł, o charakterze organizacji, jej zakresie i szczegółach. Wyznał, że pragnąłby wziąć w tem jakiś udział i uzyskał przyrzeczenie, że skomunikują go z kim należy. — W tej chwili Emil nie zdawał sobie dokładnie sprawy, jak ten udział rozumie. Na razie miał na myśli większą sumę pieniędzy, o których wiedział, że są potrzebne.
Wyszedł stamtąd, otoczony sferą wskrzeszonego dzieciństwa. Przypomniał sobie nauki ojca o Bogu i Ojczyźnie, wskazania pana Tołajskiego w tej samej materji i własne, całkowicie od tych wpływów niezależne marzenia. — Co pozostało z tego, co było najważniejsze?
Niedawno ucieszyła się Aniela, że on wierzy w Boga. — W Boga? — myślał. — Nie, raczej chyba: w religję. Albo nawet: w religje, zasłony kojące na straszliwe okna tęsknoty.
A miłość ojczyzny — czyż to było „spełnianie swego obowiązku na każdem stanowisku“, czy chęć nieprzemożona, aby pijani żołnierze przed koszarami i szpiegujący strażnicy po drodze byli koniecznie Polakami?
Nie, nie to zostało we krwi i w instynkcie po przez mijające lata. Zostało właśnie marzenie, aby się bić za