— Jaką sumę pan złoży?
Emil po namyśle wymienił cyfrę. Wypełnił czek do banku. Poczem dodał z wahaniem:
— Jestem chory na płuca i często zmusza mię to do zmiany zamiarów z powodu jakichś wyjazdów czy kuracji. Przecież może się to na lepsze zmienić.
Urwał. A nie otrzymując żadnej zachęty, dokończył:
— Mimo to więc chciałbym właśnie wstąpić do organizacji i przejść kurs szkoły.
Otrzymał adres, gdzie miał się w tym celu zgłosić i odszedł z wrażeniem, że był niezbyt chętnie widziany i jakby natrętny. Ale tak było lepiej. Nikt go bowiem nie namówił i nie pociągnął. Sam chciał.
Wpoprzek wszystkich zastrzeżeń, niewiar i refleksji, Emil do głębi duszy przejęty był powziętą decyzją. Tak to tylko rozumiał, jak kiedyś: walczyć za wolność ojczyzny. Poza temi słowami kończyło się wszystko. W tych słowach wszystko się mieściło.
Z goryczą przypomniał sobie, że czeka go jeszcze pobyt w górach, których nie lubił. Lubił równiny i morza. Wysoki horyzont gór zamykał mu świat, odbierał resztę nadziei. — Teraz to zresztą jest wszystko jedno. Nigdy tu ona nie zabłądzi, nie ujrzą tego jej oczy. Niema nic dalszego, niż te góry, ta ziemia, ta sprawa — i właśnie ona.
Tę obcość bez granic, ten zupełny bezsens przeznaczenia — odczuł jako mękę najdotkliwszą. Tęsknił nie za nią samą już, ale za światem, bezpowrotnie minionym, w którym ona była możliwa.
Przez chwilę widział swoje postanowienie, jako człowieka, który idzie do wojska z rozpaczy po utracie kochanki. Ale myślał tak krótko, gdyż to nie