Bez wstydu i niepokoju przypomniał sobie jeszcze raz dawny swój, dziecinny świat marzeń. Bicie koni i dziewcząt, opowiadanie Joannie o wbijaniu na pal, zapalające się od słońca motyle, pokutnicze modlitwy. To wzajemne przeplecenie się, poplątanie waleczności, wiary i zmysłów. Czy tu jest to ciemne źródło? — Więc cóż. To nie objaśnia nic, to nic nie znaczy: każdej najwyższej sprawie ducha odpowiada jakiś klawisz ciała.
XIX.
Emil nie wyjechał w góry i jakoś się bez tego obeszło. Czuł się dość silny i prawie zdrowy. Chodził do szkoły wojskowej, gdzie pan Tołajski wykładał historję wojen i terenoznawstwo. Prócz tego słuchał też agronomji we Wszechnicy, zgodnie z dawniejszem postanowieniem.
Stał się takim, jakim oddawna być pragnął. Ulegał wszystkim urokom życia zbiorowego, życia gromadą. Raz przecież pozwolił sobie myśleć tak, jak jest myśleć przyjemniej, jak jest myśleć łatwo.
Poznał w tem środowisku mnóstwo nowych ludzi, zupełnie młodych, jak dzieci, i starszych, doświadczonych. Powtórzyła się tu ta sama historja, co w szkole. Emil lubił tylko typy odmienne, pierwotne, ludzi silnych, zrodzonych w małych dworkach szlacheckich, w góralskich chałupach lub izbach robotniczych, ludzi dopasowanych i przeznaczonych od natury do tego wojskowego zawodu, który obrali. Unikał natomiast podobnych sobie, nerwowych, wątłych i niepewnych, przeważnie kawiarnianych inteligentów, wynędzniałych od głodu, kawy, papierosów czy gruźlicy, którzy w tem nowem źródle ży-