jak smutny cień. — Emilowi nie była nawet potrzebna Aniela, jako pocieszycielka; zresztą i tak już wyjechała. Na miłość nie było czasu.
Emil postąpił, jak przystało na przyszłego oficera, na oficera „w stanie utajonym“. Parokrotnie w teatrze zauważył śliczne, drobne, jasnowłose stworzenie. odgrywające bez talentu role służących albo dzieci. Parokrotnie też posłał jej kwiaty, wreszcie sznurek pereł i bilet z zapytaniem. Przystała z radością. Była biała, delikatna, szczupła, zbudowana ślicznie, cała niby z bladoróżowej porcelany. Jasne matowe włosy układały się w naturalne loki i skręty. Zdziwione, matowo-złote pasemka brwi wznosiły się nad oczami nieco jakby zapuchniętemi, małe, blado-różowe usta były prawie zbyt pełne. Była czuła, lękliwa, mówiła cienkim głosem, jak ptak albo zabawka. Była leniwa, dosyć zmysłowa i niezepsuta. Emil urządził jej różowe mieszkanko, atłasowe, zastawione biało-złotemi ludwikami, i kazał sobie zrobić jej minjaturę. Lubił, aby nosiła tylko matowe perły i matowe złoto. — Maniusia zajmowała mu parę wieczorów w tygodniu i znikała zaraz z jego myśli z chwilą, gdy jej nie widział. Pracował, był wewnątrz życia, czuł się zdrowy i szczęśliwy, wszystko było proste, zwykłe i jak należy, aby było.
Człowieka, któremu zawdzięczał wstąpienie do organizacji, i który nazywał się Żelawa, widywał dosyć często i zdala niezmiennie podziwiał.
Żelawa — z małą, ładną głową, ostrzyżoną krótko, po żołniersku, — był młody, szczupły, bardzo silny i zgrabny, mogący wszystko zrobić, wszystko unieść. Poruszał się mało, mówił mało i cicho, wcale nie gestykulując. To nie znaczyło, że był tylko opanowany. Był