albo gajowego — by go zdziwić, ująć, być popularnym. Ten odcień rozeznał Emil odrazu, zrozumiał go aż do dna.
Pamiętał też Emil, że wyjął był wtedy prędko zapałkę, ale ta złamała się oczywiście — poprostu ze zbytku gorliwości. Żelawa zaś już spokojnie podawał mu ogień, a następnie zgasił zapałkę poruszeniem króciutkiem, urwanem, oszczędnem, ściśle celowem, od którego płomień zgasł odrazu. Po tym geście gaszenia zapałki Emil poznałby teraz Żelawę na końcu świata.
Wedle długich rozważań Emila, siła Żelawy tkwiła w tem zapewne, że sobie nie zezwalał na zbytek uświadamiania. Że ograniczał się zwykle do jednego szczegółu, w sądzie o całości dowierzając zupełnie swemu instynktowi.
Oczywiscie nie Emil był tym, któryby chciał czy umiał chłód Żelawy przezwyciężać. Człowiek ten był jego namiętnością, wszelako nie mógł się był tego wcale domyśleć. Emilowi wystarczyło, że marzył niekiedy o jego przyjaźni, jako o rzeczy nigdy niemożliwej.
Żelawa istotnie nie przyjmował do świadomości zjawiska i nie osądzał go następnie. Przyjęcie do świadomości odbywało się u niego w kategorji afektu i było jednoczesne z sądem. Poznając człowieka, od pierwszej chwili miał o nim zdanie, którego już nie zmienił nigdy.
Emil był w jego mniemaniu chłopcem dobrym i głupim, jednak łatwym do prowadzenia, wiernym, więc użytecznym. Nigdy już później nie pomyślał o nim nic więcej.
Emil wyczuwał to, odgadywał z pobłażliwością — i oddawał mu się w posiadanie. Pragnął kiedyś, w przyszłości, gdyby się przecież ziścił romantyczny sen, służyć pod jego rozkazami, albo nawet: być jego adjutan-