gocące widzialnie, a gałęzie brzóz i sosen poza niem wyglądały, jak oglądane przez szybę. Były wibrujące, ruchome, jakby płynne.
Z pod pokrywy dyszeć zaczął miły zapach kapusty i mięsa, wyszlachetniony aromatem madery. — Myśliwi w rękach zgrabiałych trzymali lodowate kieliszki i raczyli się mrożoną starką, łykając jakby zimne kawałki ognia, przenikającego później ciepłem rozkosznem od wnętrza aż do skóry. Doskonałe zakąski na chlebie były wymarzoną przegrywką do nieporównanego, gorącego, jak piekło, bigosu.
— Ty w pierwszym miocie ładnie spuściłeś te dwa koguty, — odezwał się nagle stryj Józef do Emila.
Emil wyprostował się cokolwiek i mimowoli uśmiechnął.
— Ale jeden był już postrzelony przez pana Czabarowskiego, — dokończył stryj.
— Jakto? — zdumiał się i oburzył Emil. — Pan Czabarowski miał wtedy ósmy numer, stał jeszcze o kilkadziesiąt kroków za Dickiem.
— Był już postrzelony, — powtórzył stryj obojętnie i poważnie.
Pan Czabarowski wyznał, iż nie pamięta, aby wtedy strzelał do koguta.
— I dlaczego? — dziwił się Emil. — Szły przecież wszystkie zupełnie jednakowo. Z czego stryj wnosi, że jeden był postrzelony?
— Tak sądzę — powiedział stryj z naciskiem, tonem samym słów przecinając dalszy spór.
Emil mógł tylko wzruszyć ramionami, ale tego nie zrobił. Zrozumiał. Oto jest jedna jeszcze postać dziwnej wady tego mózgu. Stryj wymyślił i upierał się przy