całe morze głębi, jakaś wielka tajemnica świata, odsłonięta naiwnie ręką dziecka.
O całej tej zbiorowej pracy można było powiedzieć naprzykład, jak Tołajski, krótko, słusznie i płytko, że to jest w nowej historycznej formie stara treść. Można było twierdzić, że władza, zarówno ta, co umiera, jak ta, co się rodzi, wymaga i wytwarza pewne stałe, konieczne psychiki. Despotyzm, bezwzględność, brak tolerancji, karność — tylko dla nowych, niby „lepszych“ celów. Dla wolności, równości, braterstwa, jakich koszlawą karykaturę dała już Wielka Rewolucja.
Tołajski poważał się też robić pewne zarzuty Żelawie. Uważał go poprostu za szeroką naturę szlachecką, pełną przesądów rodowych i feodalnej pychy, przerzuconą kaprysem dziejów i koniecznością momentu na niewłaściwe tło.
W otaczającej Żelawę legendzie czynu, Tołajski widział starą potrzebę przygód, w aktach odwagi, poświęcenia i ofiary — niebaczną rycerską fantazję, kresowe junactwo, łaknące gry z niebezpieczeństwem i śmiercią.
Emil wcale nie przeczył, że taki właśnie jest Żelawa. Ale samo postawienie sprawy uważał za płytkie i doktrynerskie, za intelektualne, (który to termin od pewnego czasu miał w jego słowniku sens ujemny).
Natomiast powiedzenia niektóre Żelawy, z któremi narazie musiał się oswajać, jego wyniosłość, despotyzm, sądy bezlitosne, wymagania zbyt surowe, jego bezwzględność i pozorna, zdradna dobroć, wszystko było dla Emila pretekstem do zachwytu. Wszystko uważał za zgodę z rzeczywistością, brak wszelkiego doktrynerstwa, brak jakichbądż złudzeń. Widział w Żelawie siłę je-