Przyjechał do Florencji, gdyż choroba przerwała jego studja nad agronomją. To było wszystko.
— A z panią Villoughby tu się widujesz? — spytał Fane.
— Nie — odrzekł Emil z nagłym niepokojem.
— Myślałem. Bo ona teraz stale tutaj mieszka.
— Tegom nie wiedział. Dawno straciłem ją z oczu — zapomniałem — —
— To nie wiesz i tego, że stary Villoughby umarł. Już dosyć dawno. A ona kupiła sobie tu małą willę na Poggio Imperiale...
Jakób urwał i przyjrzał się Emilowi, czy może dalej mówić. Ale Emil miał minę niezadowoloną.
Zaczęli tedy mówić o czem innem. Z ust przyjaciela powziął Emil wiadomość, że strasznie bogaty Ephraïm ożenił się ze śliczną żydówką z Krymu, karaimką. Żona jego przyjęła chrzest, ale oddaje się studjom nad teozofją persko-żydowską, oblicza sephiroty Boga, zdradza kolejne sympatje do starych sekt patarjów, catharów i ubogich Ljonu.
— Zerwał już dawno z Maud, którą mi bez ceremonji zabrał, a teraz utrzymuje Miane, którą pamiętasz. Ale jego egzotyczna żona ma taką wschodnią pasję do klejnotów, że kosztuje go więcej, niż kochanki.
Emil słuchał bez uwagi. Możliwość zobaczenia teraz Diany — na tle męki, którą przeżył z jej powodu — wydała mu się nagle spadającym na niego gromem szczęścia. — Czyż nie to pomyślał jeszcze tam, najłatwiej godząc się właśnie na Florencję?
Odżyło nagle wszystko — żywe, ostre, pełne krwi serca — jakby wczoraj dopiero umarłe. — Jakby nic się nie stało od chwili tamtych — —