coś już nie przepadło na zawsze. Myślałam wciąż, że trzeba jeszcze czekać. I widzisz — tak jest lepiej...
— O, nie! — zbyt prędko powiedział Emil.
— Nie — — ?
Uśmiechnął się znów, trochę zmieszany.
— No, pomyśl tylko, Diano przecież te dwa lata były zupełnie stracone.
Spojrzała bacznie i ze słodyczą.
— Tylko te dwa lata były stracone, — powtórzyła powoli. I melodyjny, przyciszony głos jej brzmiał prawie prośbą.
Emil wiedział, że stracone było więcej, że w miłości ich możliwości niektóre wskutek zwłoki i rozłąki przepadły na zawsze.
XXVIII.
Diana była miła i ładna, wspaniałomyślna raczej, niż dobra, elegancka, dyskretna. Jeżeli milczała o wszystkiem, co należało przemilczeć, to czyniła to lekko, bez gestu ofiary, raczej łaskawie i mądrze. Emil nie dowiedział się nigdy, czy kochała swego męża i co to było, że umarł. Ani jednem słowem nie wspomniała mu o tem. I on nie spytał.
Gdy przychodził do niej, wpuszczany przez starą, wyrozumiałą służącą, zastawał Dianę najczęściej zatopioną w lekturze. Czytała wiele i ponadto była specjalnie po kobiecemu inteligentna, czego też dawniej wcale się nie domyślał.
Pośrodku pokoju, w którym miała szafy z książkami, stał zamiast stołu, niski, szeroki tapczan, okryty teherańskim dywanem o bogatych, gorących barwach.