Tu zwykle, wśród haftowanych poduszek leżała Diana, obrócona twarzą wdół, z książką między łokciami. — Po obu stronach wezgłowia leżały jeszcze na ziemi kupki książek, pozakładanych lub otwartych, by łatwo było siegnąć. Jak kosmetyki i przysmaki naokoło łóżka Maniusi.
Emil siadał obok niej na tym tapczanie. Zanim na powitanie ją ucałował, zawsze zajrzał przez ramię, co czytała. I to był pierwszy temat rozmowy.
W tym właśnie okresie czytała na nowo całego Szekspira. Z doznawanych rozkoszy i uszczęśliwień zwierzała się Emilowi.
Była tą kobietą, przy której najlepiej się myśli i mówi, przy której lubi się siebie. Była przedewszystkiem przyjaciółką — Emil uważał tę przyjaźń za rzadki luksus życia, rzecz wyborową i własną, doskonale wynalezioną pośród zamętu stosunków ludzkich.
Miała swój świat, który sobie budowała bez niczyjej pomocy, sama. Miała książki i nikt nie był jej potrzebny. Dlatego była obojętna i wyrozumiałą wobec niedoskonałości ludzi, że znała doskonałość myśli.
Emil lubił rodzaj jej umysłu — kontemplacyjny, sybarycki — ale niekiedy zarzucał i jej — intelektualizm. Nie kiedy też, słuchając jej słów, myślał niechętnie, że psuje sobie łokcie, czytając w tej pozycji. Całe ciało miała niby powleczone białym jedwabiem — i tylko w dwuch miejscach, na obu łokciach, kawałki czerwonawej, gęsiej skórki, której nie cierpiał.
Teraz już była poznana nietylko jako kochanka, lecz jako człowiek. Przestało być tajemnicze jej pewne roztargnienie, zaduma oczów, poprostu zmęczonych drukiem, delikatne fiołkowe żyłki na powiekach, lśniących,