tersburgiem, czynny, jak zawsze, despotyczny, nieznośny i powszechnie szanowany. Nowe, przez wojnę obudzone sympatje i tkliwości orjentalne otwierały pole szerokie jego aspiracjom wrodzonym organizatora i dyplomaty.
— Gdy się czyta na słońcu, to później litery są zupełnie zielone, — rzekła ni stąd ni zowąd Ada. — Prawda? Niechno pan zobaczy —
Mówiła lekko i niedbale, trochę znudzona, a trochę, z nawyknienia, zalotna — pomimo braku objektu. Emila bowiem zaliczała już do swoich nieboszczyków.
Wziął z jej ręki gazetę i bezmyślnie popatrzył na komunikaty z placu boju.
— Może są i zielone, — odrzekł grzecznie, ale bez przekonania.
Wobec tłustej, ciężkiej i bardzo bezceremonialnej w manjerach Ady Nina Bietowska robiła trochę prowincjonalne wrażenie „panienki z dobrego domu“. Chociaż opanowana zupełnie przez despotyczną księżniczkę, gorszyła się często jej powiedzeniami, zarazem cokolwiek je podziwiając. Dawną niechęć Niny do Emila i jego matki osłabła z biegiem czasu, zwłaszcza, że Ada uczyła ją wyrozumiałości na wszystko. Nazywała ją swoją żoną i odpowiednio do tego darzyła kapryśną, protekcjonalną czułością.
— No, i kończy się chyba cała awantura — odezwała się znów po chwili Ada wzgardliwie. — Dziś już ledwo słychać tę strzelaninę.
— To tylko dlatego, że wiatr się zmienił, Ado.
— Może.
— A ty wolałabyś, żeby się skończyło?