— Nie, wszystko mi jedno. Nie lubię zmieniać czegoś, co ma być.
— A jabym za nic nie chciała, — mówiła Nina — ja ciągle czekam, że oni przyjdą.
Ada się zaśmiała.
— Z nami będzie tak: oto się czeka w cichym dworku na przybycie wroga, zakopuje się dokumenty familijne, różne skarby i pamiątki, robi zapasy i zabezpieczenia, wypracowuje w mozole specjalną dyspozycję psychiczną. A tu z rozliczeń strategicznych czy innych przyczyn — wróg nie zjawia się wcale. Wzgardliwie kędyś zdala omija czekający dom. I budzi się okropny żal napróżno magazynowanego strachu — zawód, niesmak, prawie gniew — zamiast zwyczajnej ulgi, wyrażającej się tak klasycznie w symbolu dźwiękowym: uf.
— Ja wcale nie wroga czekam — rzekła Nina.
Ada wzruszyła ramionami i zwróciła się do Emila.
— Czy nie pomyślał pan nigdy, że wszystko lepiej jest, jak jest, niż jak powinno być.
— Nie, — odrzekł Emil.
— Hm — to znaczy, że pan nie kocha życia.
XXXI.
Emil czekał właśnie, jak Nina Bietowska. I był spokojny. Czas upływający zbliżał go tylko ku temu, czego pragnął gorąco.
Mimo wojny, denerwującej wszystkich, czuł się dobrze. Lubił pracować, czytać, myśleć o rzeczach zarówno dobrych, jak straszliwych. Lubił patrzyć na świat z hamaka, z tarasu, z różnych punktów parku. Lubił