Właśnie Emilowi opowiadała o tym niezwykłym młodym człowieku. Poznała jego całą rodzinę, ubogą i szlachetną. Przez ten rok, który wykoleił przecież wszystkich, pan Juljan zdążył dogonić swych kolegów i jest gotów zdawać w lecie ostateczne egzaminy. Przytem okazało się, że własną pracą utrzymuje nietylko matkę, ale dwie siostry i jeszcze jakąś ciotkę. A Dick przy jego pomocy robi zadziwiające postępy.
To wszystko musiał Emil wbrew głosowi serca uznać za godne pochwały. Pochwalał też, że stryjenka przez zimę zajmowała się odczytywaniem dzieł Leopardiego po włosku. Spotkała tam tyle własnych myśli i własnych uczuć i tyle znalazła zapomnienia o okropnym czasie, który dano jej przeżywać. Informowała się też, czy są w bibljotece kluwienieckiej pisma Schopenhauera, którego pragnąła poznać.
Emil nie lubił Leopardiego ani Schopenhauera, jak nie lubił pani Ackerman, jak nie lubił wszystkiego, co go usprawiedliwiało, co mu przyznawało słuszność.
Był nieszczęśliwy, tak. Ale interesował się światem, był czuły na wszystko, co się staje, ciekawy, odbierający, wrażliwy. Musiał wierzyć, że doznawane zło tylko w nim jest pomyłką, nie zaś w świecie. Tylko z tem złudzeniem mógł żyć, z tem rozkosznem złudzeniem.
Znał bowiem szczęście — i pamiętał jego cudne, jasne smugi pośród złego życia. W głębi natury swej był pogodny, uznający świat w całym zasiągu wahadła — od śmierci do życia, od radości do rozpaczy. — Skazany na życie, nie pragnął wcale zniesienia wyroku.
Będąc takim, jakim był, — a nie innym, Emil właśnie nie lekceważył, nie usuwał od siebie tych rzeczy,