Nina była rzadką, dziwną naturą, w której uczuciowość tkliwa i namiętna przerodziła się pod suggestją najwyższych etycznych nakazów w dobroć ewangeliczną i pokorę. Marzyła o poświęceniu siebie całkowitem, o jakiejś ofierze cierpień straszliwych na ołtarzu miłości dla ludzi. Czuła się grzeszną i złą, słabą i zbyt szczęśliwą. Usiłowała godzinami modlitw i rozmyślań wniknąć w intencje Boga, odgadnąć i wypełnić swe przeznaczenie. Obmyślała niewiadome sposoby, jak się ukarać i jak się upokorzyć. Ale właśnie wszystkie pokuty, wyrzeczenia i trudy sprawiały jej najgłębsze szczęście. I na to nic już nie mogła poradzić.
Zamiast lekceważyć ludzi, od których w mniemaniu swem była przecież wyższa swą wiarą gorącą, swą wiedzą niezachwianą o istnieniu Boga, Nina pragnęła ich tylko pocieszyć lub zmienić, ale od wszystkich czuła się głupsza i gorsza.
W jej wierze tkwiła głęboka pokora. Pokora, obejmująca jakgdyby sobą i sam przedmiot wiary. Swe łzy, ekstazy i zachwycenia ukrywała z tą samą wstydliwością, z jaką ukrywa się pieszczoty. Jej Bóg, przed którym korzyła się z głową przy ziemi, we wdzięczności bez granic, w szlochaniu ze szczęścia, — był też nieśmiały, skromny, trochę pokorny i pokrzywdzony. Nina — odwrotnie, niż stryj Józef — pomniejszała niejako rzeczy i sprawy przez swój w nich udział, przez samo z niemi zetknięcie.
Jej miłość dla zwierząt, dla ubogich — nie znała miary. Przenikał ją nieustający, cichy, tajony zachwyt nad pięknością ziemi, wdzięczność dla Boga za to cudowne szczęście, że jest świat. Nie wiedziała, jak się odwdzięczyć, czem okupić to szczęście swoje. Pragnęła