iść. Który mówił: „to nie jest czyn ani ofiara, to jest rezygnacja“.
O tylu rzeczach z nim tylko chciał mówić, od niego się dowiedzieć. Bez niego nie wyobrażał sobie wcale przybycia. Czemu zginął on — i zginął właśnie z nadmiaru odwagi, w którą nie wierzył...
Nie mógł znieść myśli, że nigdy już się nie dowie, Nie będzie wiedział nigdy, jak to było. Czy Ruten przekonał się, że był w błędzie, czy też do końca szedł w bój i śmierć — bez wiary. Czy może — chciał umrzeć, a jego zgon był milczącym protestem przeciw wojnie. Odszedł — i zabrał z sobą na zawsze tę smutną tajemnicę...
— I kuzyn twój, Sinodworski Janek, — usłyszał jeszcze Emil.
Nie zapytywał więcej o nic. Byli już blisko wsi, zajętej przez piechotę. Z cienia sadów, okalających białe chaty, szedł gwar młodego wojskowego życia.
Weszli między opłotki. Warłom otrząsnął się prędko z ciężaru wspomnień — nieważnych wobec trwającej rzeczywistości. Teraz dalej wesoło opowiadał sprawy wojenne. — Och, te początki! pierwsza chwila wymarszu. Jakże to było wszystko na początku! A dziś — —
— Popatrz-no tylko, jak jest. Jaka broń, jakie mundury, co za miny.
Pokazał Emilowi chatę, w której stał sztab. — Tam są oni wszyscy, — powiedział z naciskiem.
Emil doznał radosnego niepokoju. Udzieliło mu się już to, co było w młodym poruczniku: charakterystyczne poczucie respektu. Był oto podwładnym wobec starszyzny, miał odtąd tylko wypełniać rozkazy. Sam mógł nie wiedzieć nic, skoro oni wiedzą.