ca, chłopskiego konika, którego kupił sobie tanio we wsi niedalekiej. Ten koń, gruby, miły, skarogniady, zajmował w życiu jego masę miejsca. Emil poznawał grożące mu niebezpieczeństwa, choroby skóry, kopyt, żołądka. Nie byłby się z nim za nic rozstał, chociaż Warłom chciał mu zwrócić otrzymanego odeń w darze białego araba z Kluwieniec.
Masę rzeczy, dawniej niezabawnych, przyprawiało Emila o wesołość, o śmiech zdrowy, pierwotny, trochę ordynarny. Brał udział w wyrządzaniu różnych figlów. Śmiał się z młodej ruskiej dziewczyny, która zaszła w ciążę i chodziła zapuchła od płaczu i nadąsana. Śmiał się z tchórzliwych żydów, którym po piwnicach chłopcy chytrze wykopywali ukrywane kosztowności. Brał udział w wyśledzeniu szpiega i drżał z gniewu na myśl, że mógł był się wymknąć i uniknąć kary. Był przy dwuch egzekucjach i przeniósł je na sobie bez wysiłku.
Śmierć, cierpienie, oglądanie pobojowiska — to wszystko stało się bliskie, zrozumiałe i proste. Wcale już teraz nie myślał, czem jest wojna i poco — tak samo, jak można przecież żyć, nie myśląc, czem jest życie.
Wyjaśniło mu się teraz wiele spraw — przez szczególne powiązanie ze światem jego dzieciństwa. Rzeczy straszne i krwawe, mord, zemsta, okrucieństwo, stały się zrozumiałe i normalne, odkąd weszły w sferę pożytku i obowiązku. Emil pojął, że cały mętny świat perwersji, z tem związanej, jest sztucznym wytworem cywilizacji, jest sensem wtórnym, narzuconym sprawom prostym przez suggestję moralną. Można to widzieć zwyczajnie, jak jest u zwierząt, które pożerają się i torturują nawzajem, a mają duszę naiwną i prostą, duszę natury.