senki, więc jej zaśpiewałam: — Ej, dzieweczko, nie płoń liczka, bo ułan niestały...
Emil zapomniał zupełnie, po co jadą. Tak było wesoło...
Mijali przysiadły nad wodą, stary i zrujnowany młyn. Zepsute śluzy nie zatrzymały wód wiosennych, które spłynęły i rozlały się płasko, aby dać odbicie głębokiemu lazurowi nieba. Wielkie koło młyńskie wisiało nieruchomo i bezpotrzebnie. Wiatr ruszał trzcinami. Na drugim, dalekim brzegu młody gaj brzóz przechylał się ku granatowej wodzie. Za niemi ciemnym murem stał wielki, obejmujący widnokrąg, bór sosnowy. Słup biały słońca, odbitego w rozlewiskach, raził oczy.
Ada jechała teraz w milczeniu. W pewnem miejscu zsiedli z koni i Emil pokazywał jej jakieś zarośla. Patrzyli na młode gałązki i trawę, pełną białych anemonów, — jakby w nadziei, że jeszcze znajdą przedmiot jakiś zapomniany.
— Tu — powiedziała Ada. I rozejrzała się po wierzchu drzew, po niebie. — Przyjemność oglądania tych miejsc — cokolwiek melancholijna — zaczęła lekko i nie skończyła.
Po chwili odezwała się innym, głębszym tonem:
— Właściwie tyle tylko mu napisałam, Justynowi, że wolałabym, aby gdzieindziej się przeniósł. Że mi to jest zabardzo romantyczne, zabardzo naiwne. I tego zaraz nie mógł znieść...
Emil słuchał, nie przerywając.
— Ostatecznie walka jest przecież zbyt potężnym żywiołem, aby nie wystarczała sama sobie, — ciągnęła. — U innych narodów wojna wyłamuje się z pod wszel-