— Właśnie, że nie wiem — wyznał ten zmieszany.
Major przymrużył oczy i popatrzył.
— To jest rój muszek — powiedział krótko.
Emil doznał znacznej ulgi. Smuga rozdwoiła się teraz i jako dwa obłoki wisiała nad drzewem. Był to najoczywiściej wielki rój wiosennych muszek, sfornie i solidarnie kręcących się na jednem wciąż miejscu. Odległość tylko nazbyt znaczna nie dozwoliła mniej doświadczonemu oku Emila rozeznać odrazu natury tej chmurki.
Uspokojony, zatopił znowu oczy w pławik i myślał: Co jest ów kształt smugi, kształt obłoku, kształt leja? To tylko sposób, w jaki te nieprzeliczone małe muchy chcą być blisko siebie. Zjawisko jest oczywiście zupełne błahe, ale daje wyraz czemuś bardziej zasadniczemu, ogólnemu. Bo zakres i kształt przestrzeni, jaki udaje im się zająć w ustępliwem medjum powietrza, wyznacza zarazem granicę ich wspólnemu bytowaniu.
Emil widział przed sobą jakąś myśl i bardzo pragnął ją pochwycić.
— To właśnie jest: organizacja — błysnęło mu nagle na polu świadomości.
I słowo to otwarło przed nim całe perspektywy.
Oto w czem żył i co było piękne: organizacja. Sprzęgnięcie woli cudzych sobie, żelazne i niezłomne, przezwyciężenie siebie w najbardziej hardych dążeniach samotności, w najtajniejszych pychach wolnego rozumu ludzkiego — jedna z ofiar najcięższych i jeden z największych cudów między czynami człowieka.
Stało mu się jasnem, że wydanie rozkazu i jego wysłuchanie jest zarówno czynem głębokiej woli. Po-