słuszeństwo stwarza władzę i samo w sobie jest pragnieniem mocy. Z najgłębszych zakamarów dumnej duszy wyławia perłę tajemną — wierność.
Gdy po jednym z pomyślniejszych połowów Emil uzyskał zaproszenie do Żelawy, poszedł zaraz nazajutrz. Był skrępowany, sztywny i oficjalny — ale szczęśliwy.
Major miał kwaterę na brzegu złupionej i poczęści spalonej wsi, leżącej o jakie pół wiorsty od linji, w osłonie małego wzgórka i gaju cienkich brzóz.
W opłotkach z powydzieranemi kołami, przysłonięty, jak narzuconą siecią złotawą, młodemi, cudnemi prętami zielonej wierzbiny, stał pozór chaty, kształt odymiony, popiołem i węglem z wierzchu przeżarty, z rogiem, wydartym od granatu.
Zato wnętrze izby nie nosiło śladów zniszczenia, Major kazał je sobie wybić grubem płótnem szarem, ujętem w ramy cienkich, na pół połupanych pni brzozowych. Tylko powała miała belki trochę osmalone, a wiszący w kącie wizerunek Matki Boskiej Poczajowskiej podziurawiony był odłamkami tego samego granatu.
Gdy Emil wszedł, Żelawa leżał na niskim tapczanie, okrytym kilimem w pasy czerwone, granatowe i ciemnozłote. Na widok gościa powstał i przywitał go łaskawie, nie tracąc przecież właściwej sobie, trochę pochmurnej powagi.
Emil rozejrzał się z zaciekawieniem i major zaczął mu pokazywać szczegóły swego urządzenia.
Nad legowiskiem, na tle bzowym starego francuskiego haftu, znalezionego w złupionej cerkiewce, wisiała broń myśliwska w skórzanych futerałach. Emil znał się na tem cokolwiek i Żelawa był widocznie zadowo-