ta nieogarniona praca cierpienia, ta olbrzymia budowla ofiary, męki, śmierci, — czy to wszystko ma pośród świata jakąś wagę i sens, jakieś zadośćuczynienie. Czy to się stało ku czemuś i po coś, czy może — to się tylko stało.
Nieważne słowa później umarłych, ze wspomnienia wskrzeszone i wyolbrzymione, strzępy zdań, spojrzenia, głosy, chwile — to wszystko mieszało się i mąciło. Przywiodło przecież do jednego, głupiego i razem nieubłaganego wniosku, który wreszcie zapewnił Emilowi spokój, ten spokój, w którym się „spoczywa“.
Ów sens nowy, plan chyba już ostateczny, rzucony na całą przeszłość i teraźniejszość, to było, że życie jest drogą do śmierci.
Spokój Emila wynikł stąd, że już nie przewidywał, aby ten plan mógł ulec zmianie.
XLIII.
Emil pomyślał, że teraz nadeszła chwila Niny. Zapytał więc o nią matki.
Niny nie było w Sniwodzie. Pani Bietowska pojechała z córką do chorego ojca. W domu pana Krzystanowskiego zapanował na ten czas sposób życia bogobojny, a Nina, która „lubiła być przy chorym“, pielęgnowała dziadka.
Wróciła dopiero późną jesienią, pozostawiając powróconego życiu i umiejącego je cenić starca dawnym upodobaniom i nałogom.
Emil był już wtedy bardzo słaby i bardzo spokojny.