wanym wodą tarasem było pełno, gwarno i dymno. — Emil siedział sam przy dużym stole i myślał z wysiłkiem, że nigdy tu Diany nie spotkał. Wprędce ujrzał, że od strony tarasu nadciągają znajomi. Naprzód szła Ada z Anielą i obiema hrabiankami, później matka Emila z panem Markiem i starym hrabią Warłomem, wreszcie ze trzech chłopców, w tem hrabia Warłom młody.
Emil powstał skwapliwie, zwłaszcza, że mimo nagłego zakrzątnięcia się służby, dla przybyłych nie było miejsca. Ofiarował im przeto swój stół, przy którym umieli się przecież pomieścić. Starsza Warłomówna odrazu znalazła się obok Emila, ale gdy przyszło jej zająć przy nim krzesło, zaczęła dąsać się i boczyć. Wziął ją więc zwyczajnie za rękę powyżej dłoni i trochę zniecierpliwiony na krześle posadził.
Po drugiej stronie miał Anielę. Popatrzył na nią ze współczuciem, ze szczerym żalem. Teraz dopiero przypomniał sobie z różnych rzeczy i zwolna uświadomił, że może nie był jej obojętny. Ileż razy czerwieniła się na jego widok, jakże smutniała, gdy zabierali ją na swe bezecne spacery z Adą, jako ochronę przed starą księżną, jak się naprawdę cieszyła, że zaczął już rozróżniać dziewczynki jej nietylko po wzroście. Ileż czyniła nieśmiałych awansów, prawie bez swej wiedzy i uśmiechała się lękliwie, złudzona jego pozorną dobrocią, jego tanim, nieuczciwym tonem nic nie znaczącej galanterji. Z roztargnieniem chwytał jej wejrzenia rozkochane i odpowiadał jej wzrokiem, nie biorąc za to przed nią ani sobą żadnej odpowiedzialności.
Rozmawiał z nią i teraz tym zwykłym, poniekąd