gicznie zazdrosny. Wbrew wszelkim pozorom i prawie oczywistości, on jest tyle naiwny, że ją kocha — —
Po śniadaniu Emil pożegnał wszystkich, unosząc śliczne jedno żałosne spojrzenie Anieli.
XVII.
Aniela teraz nie miała żadnej już wątpliwości, że kocha Emila. Wszystkie uczucia jej były tak łagodne, że to czyniło je podobnemi między sobą i trudnemi do rozróżnienia. Ale wesołe słowa. Ady: „ty się w nim kochasz, jak Izolda“ — odkryły jej prawdę.
Cierpiała bardzo nad tem odkryciem. Niewierność, upadek, zdrada — były dla niej tem wstrętniejsze, im bardziej wiedziała, jak są częste. Przytem odkryła dopiero teraz, że właśnie jedyną dotąd siłą jej życia była cnota. Tajona świadomość, że tam, gdzie tyle jest brudu, ona przechodzi czysta, jak gronostaj, stanowiła dla Anieli źródło niewinnej próżności. To właśnie pozwalało jej zachować pogodę wobec szykan Ady, gniewliwości męża i ironji starej księżny.
Teraz cała ta wątła budowa chwiała się i waliła. Aniela płakała po nocach, modliła się żarliwie, poświęcała więcej czasu córkom. Ale i jej cierpienie miało jakąś cechę miękości kobiecej i rozpływało się w łagodnym smutku.
Z pomocą w rozterce ducha przychodziły jej zresztą dni przemijające, w których oswajała się stopniowo ze swoją winą. Dni przemijające i jeszcze myśl, myśl dobra i pobłażliwa, o której mówią niesłusznie, że zabija uczucie, gdy ona jest właśnie jego orędowniczką i usprawiedliwieniem.