Page:Kornel Makuszyński - Rzeczy wesołe.djvu/132

This page has been proofread.
110
KORNEL MAKUSZYŃSKI

wtedy myśli. Malarz bowiem nie jest taki straszny, jak maluje. Jest to stworzenie łagodne bardzo, nawet wtedy, kiedy, wykrzywiwszy groźnie buty, z rozwianą grzywą krąży, jak lew po puszczy, szukający, czego by się napił. A kiedy go się spotka w takiej chwili, malarz wiedzie dyskurs następujący:

— Czy nie widziałeś gdzie, kochany, mojej ciotki?

— Nie wiedziałem, że masz ciotkę.

— To szkoda, szukam jej już drugi tydzień. Ale popatrz no, jaka się na tym dachu zrobiła złota plama z niebieskim refleksem.

— Gdzie? Nic nie widzę.

— To może mi pożyczysz koronę. Słowo ci daję, że szukam ciotki.

Są to prawdziwe wnioski z fałszywych przesłanek, warte korony.

Szedł tedy malarz, aż nagle jakby w niego piorun trzasnął. Zatoczył się pod ścianę i spojrzał zezem na niewiastę, która zaszumiała czemś prawie jedwabnem; niewiasta bowiem zrobiła do niego „słodką gębę“, jak anioł, albo cukiernik. Przeszła i obejrzała się.

Panie Boże, ratuj duszę biedną, która mimowoli zaczęła poprawiać krawat, potem, stanąwszy na jednej nodze, wytarła but z kurzu o spodnie, potem uczyniła to samo z drugą, biedna dusza biednego malarza. Przejrzał się ukradkiem w szybie wystawowej i zawrócił na pięcie. Niewiasta szła ulicą i oglądała się raz po raz.

Malarz szedł za nią, z początku nieufnie, potem coraz prędzej, tak, że się wreszcie z nią zrównał; a wtedy niewieście wypadła z ręki torebka na bruk. Niewiasta przystanęła i spojrzała błagalnie na malarza, ten zasię zaczerwienił się, jak rzeźnik albo jak piwonja, i uciekać począł przed siebie, jak zając, który w białym tyle uczuł cały ładunek śrutu i nie ma nawet tyle czasu, by, jako Hamlet radzi, poskrobać się.

Ej, ty na szybkich nogach, gdzie pędzisz, malarzu?!

Przystanął wreszcie i począł okropnemi oczyma przyglądać się szybie wystawowej, za którą rozpięto prześliczną,