Lecz ton z kwatery głównej wciąż w muzyce dzwoni,
I muszą tańczyć ciągle w takt niemieckiej dłoni,
Co raz po raz po pysku naszą przeszłość bije —
Wciąż nowi, coraz nowi! Radziwił niech żyje!
Pisane we wrześniu roku 1918, wkrótce po naradach nad sprawą polską w wielkiej kwaterze głównej. Moment to kulminacyjny, a jak się później okazało, przełomowy dla idylli trójkolorowych i czarno-żółtych Niemców z Polakami. Jest to zarazem 40° gorączki w powierzaniu wszelkich ministerstw, ambasad i przedpokojów (cięciom, hrabiom, a choćby tylko Przeździeckim. Wyrasta więc na zbawcę ojczyzny niezawodne remedjum na wszelkie narodowe nieszczęścia, piękny xiąże Janusz Radziwiłł, dosyc wyraźnie dający do zrozumienia, że węzeł sprawy polskiej zaplątany jest na jego czarnym wąsie. Xiąże Janusz, jest, jak trzeba, Radziwiłł „Panie Kochanku“, kiedyindziej Radziwiłł „Całuję rączki“, później znów Radziwiłł „Towarzysze i towarzyszki", słowem Radziwiłł — Badeński.
Należało się obawiać, że jeżeli prezydent Wilson nie dostanie bzika na swoim trzynastym punkcie, na co liczyło wielce Koło Międzypartyjne, nawet narodowa demokracja przekona się, że zbawienie Polski przyjść może od Radziwiłłów — i zamiast do Waszyngtonu, powędruje, niby do Canossy, do Ołyki.
Xiąźe Franciszek jest w tym okresie hetmańską powagą w rzeczach wojska polskiego, hrabiowie Ronikier i Przeździecki — luminarzami dyplomacji polskiej, w której pan Aleksander Lednicki gra rolę tradycyjnego bufona, rozdymany przez niestrawione jeszcze rosyjskie kapuśniaki.
Autor nie tracił nadziei, że przy nadarzającej się okazji najbliższej z kolei okupacji w Polsce sprawdzi się to, o co posądzał hrabiego Henryka Potockiego i prezesa Świeźyńskiego, był pewien, że Koło Międzypartyjne raczej inwazjęby nam sprowadziło chińską, niźli wyrzecby się miało dyplomatyzowania na naszym gruncie z jednym jeszcze chociażby zaborcą.
— 39 —