— 11 —
czem, by obręcz ową rozluźnić, by zaabsorbować siły i uwagę antagonistów na dalekich polach Mandżurji, w stepach Mongolji, górach i dolinach bałkańskich.
I ci, którzy czują, że nadszedł czas wzmocnienia prestige’u mocarstwowego, tak zachwianego klęskami militarnemi, osławionego porażkami dyplomatycznemi, nieustanną wojną wewnętrzną
Dla owych potrzebnem było, by Turcy i Słowianie bałkańscy rzucili się sobie wzajem do gardzieli, trzebili się wzajem i niszczyli, tratowali wzajem swe pola, niszczyli handel, wyczerpywali swe słabe siły.
Rzecz oczywista: powodów do nienawiści między Słowianami a Turkami niebrak. Toć przez długie wieki Turcy z okrucieństwem sprawiali rządy nad Słowianami, zaszczepili w nich taki ogrom nienawiści, że setki lat przejdą, nim dawne dzieje będą zapomniane. Toć od lat czterdziestu dawni niewolnicy urągają mocy swych niedawnych panów, boleśnie drażnią ich dumę — już samym faktem niezawisłego istnienia.
Ale tego ognia nie starczyłoby do wzniecenia wielkiej pożogi wojennej, bo obie strony czuły swą słabość — państwową i finansową, bo przeszły twardą szkołę historyczną, w której nauczyli się cierpliwie czekać i głęboko ukrywać swe uczucia, pragnie nia.
Lecz reżyserowie czuwali. Włochy i Rosja popychały Słowian i Albańczyków, Austrja i Niemcy podsycały płomień wśród Turków. Włochy: aby zawrzeć pokój; Rosja, aby swój prestige podnieść zwycięstwem pupilów bałkańskich, by ewentualnem zwy-