Page:Makuszyński - Perły i wieprze.djvu/139

This page has been proofread.

— 133 —

wysmukła, nieco szczupła, z białości zaś marmurowej skrawka odsłoniętego szyi, można sobie było wyśpiewać salomonowy poemat o przedziwnej, zimnej białości jej ciała, podobnej białości śniegów na szczytach gór, zaróżowionego od słońca, które się w jej omotało włosy.

Nie przywykliśmy zbytnio do odwiedzin niewieścich, ta wizyta jednakże aż nas pognębiła. Z tą starą wiedźmą dalibyśmy sobie radę, bo i Chrząszcz miał gębę, jak cholewę, i ja, dzięki Panu Bogu, też byłem odpowiednio pyskaty. Opadła nas obu jednakże jakaś zimna trwoga na widok tej ślicznej dziewczyny; żaden z nas w całem swem bujnem życiu nie gadał z taką i czuliśmy, że żaden i teraz mówić z nią nie potrafi. Ja byłem wprawdzie lepszy od Chrząszcza stylista, ale moją wymowę ułapiła za połę obawa o styl Chrząszcza, który miał w paszczy zazwyczaj całą menażerję i przy każdem otwarciu ust sypał z niej djabłami, cholerami, psiakrwiami i innem takiem paskudztwem. Spojrzałem na Szymona i widzę, że kompletnie zbaraniał; zrobił się na pysku czerwony, jakby to był pierwszy maja i nic, tylko ciągle się kłania, szurga nogami i zapomocą niesłychanie skombinowanych ruchów rąk daje do poznania starej wiedźmie, aby usiadła. W ten sam wytworny sposób prosi w cyrku niedźwiedź żyrafę, aby usiadła na taburecie.