Page:Makuszyński - Perły i wieprze.djvu/140

This page has been proofread.

— 134 —


Stara niewiasta udała się zaś w sam raz dla Chrząszcza; uśmiechnęła się prawem okiem, lewem poszukała krzesła i w dziwnych podrygach, stanowczo przypominających koźle karesy na Łysej Górze, podeszła ku niemu. Wtedyśmy obaj porwali drugie krzesło i podali panience, która nam podziękowała spojrzeniem takiem, że rzucenie się z szóstego piętra dla zdobycia takiego spojrzenia, byłoby niewartą wzmianki drobnostką. Potem pytającym wzrokiem spojrzała na starą kuzynkę djabła, mleczną siostrę Belzebuba, ta zaś rzekła głosem, któregośmy się najmniej spodziewali, bo jakimś dziwnym basem, używanym tylko na pogrzebach:

— Siadaj, Andziulko! Panowie artyści są bardzo uprzejmi...

Spojrzałem na Chrząszcza, on zaś na mnie i powiedzieliśmy sobie oczyma: Andziulka!

Anioł usiadł skromnie, na brzegu stołka, my zaś jak dwa barany, które się zbiły w „gromadę“, staliśmy na uboczu.

— Ale i panowie niech usiądą, — rzekła ciotka kozła, a babka krokodyla.

Usiedliśmy tedy, jeden na łóżku, drugi na jakimś kuferku, a że trzeba było coś powiedzieć, tedy ja się odezwałem nieśmiało:

— Panie się zmęczyły naszem szóstem piętrem...