Page:Makuszyński - Perły i wieprze.djvu/152

This page has been proofread.

— 146 —

rzekła babka wszystkich mumji, — na ulicy się za nim oglądali...

— Jeśli policjant, to i dobrze, — pomyślałem i powiedziałem to w tej chwili oczyma Chrząszczowi, który nieco tępy z urodzenia, rozmyślał gwałtownie, po co mu ta czarownica pokazuje konterfekt tego Barabasza i po co go właściwie przyniosła? Cel został wyjaśniony natychmiast.

— Otóż, widzi pan, — rzekła stara dama, — fotografja, jako pamiątka, to jest mało. Radziłyśmy nad tem długo z Andziulką i ona mi poradziła, aby pójść do pana.

— Aha!... — rzekł Szymon dziwnym głosem.

— Przyszłyśmy więc pana prosić, abyś pan z tej fotografji zrobił portret. Naturalnej wielkości... Czy to tak mówiłaś, Andziulko?

— Tak, mamusiu!

Chrząszcz słuchał, bardzo blady, ja zaś, przerażony tym obstalunkiem, cofałem się ostrożnie za stalugi, w słusznem przypuszczeniu, że mogę być świadkiem w sądzie, czego nie lubię, kiedy Chrząszcz jednem uderzeniem pięści rozwali czarep tej staruszce, tak, że zjełczały jej mózg tryśnie aż na powałę. Ona zaś mówiła:

— Ja panu chcę dać tę fotografję i prosić o portret, tylko, żeby był niedrogi. Pogrzeb tyle kosztował, że aż strach. Ale coś niecoś bardzo chętnie zapłacę. Jakżeż będzie?