Page:Makuszyński - Perły i wieprze.djvu/156

This page has been proofread.

— 150 —

nego wysiłku woli, aby nie zrobił jakiegoś kapitalnego głupstwa.

Układ przyszedł do skutku i stanęło na tem, że portret tego orangutana z koralem w krawatce będzie Chrząszcz malował przez czas nieograniczony, portret zaś Andziulki rozpocznie już za dwa dni. Chciał zaczynać zaraz nazajutrz, przeciwko czemu ja zaoponowałem, słusznie kalkulując, że aby malować w naszej pracowni portret, trzeba w niej zapalić, że aby zapalić, trzeba mieć drzewo, aby mieć drzewo, trzeba mieć pieniądze, aby mieć pieniądze, trzeba je pożyczyć, aby pożyczyć, trzeba mieć przynajmniej jeden dzień czasu. Rzecz prosta, że kalkulację tę przeprowadziłem w mózgu błyskawicznie jednym zwartym rzutem myśli: trzeba pożyczyć! — tępemu czytelnikowi należy jednakże sprawę tę przedstawić poglądowo.

Andziulka miała tedy być u nas pojutrze; teraz obie panie żegnały się z nami, to jest z Chrząszczem bardzo serdecznie, mnie zaś pożegnała siostra szakala kiwnięciem wyrudziałego pierza na kapeluszu, Andziulka zaś podała mi rękę, dziwnie nieśmiało i dziwnie sztywno, nie spojrzawszy przy tem na mnie. Ale trudno. To nie ja miałem malować portret tego rzezimieszka z fotografji, a biografję to mu już pewnie napisali kiedyś w prokuratorji, ja więc w żadnym wy-