Page:Makuszyński - Perły i wieprze.djvu/234

This page has been proofread.

— 228 —

z pierwszej pauzy w djalogu, porwał jakiś dzbanek i szybko wyszedł po wodę.

Tego dnia pod wieczór zdarzyło się nam coś, co się jeszcze nie zdarzyło: przyszło do nas dwóch posłańców, z których jeden zapytał z szacunkiem, gdzie ma złożyć większą ilość drzewa, drugi zaś założył cały stół prowiantami i lekarstwami; były wśród tych prowiantów rzeczy, o których czytaliśmy w romansach, żaden z nas jednak nie wiedział dobrze, jak się to je. Radość naszą zamącił jedynie Szczygieł niemądrem zachowaniem się wobec posłańca, bo zamiast rzec mu: „połóżcie to tutaj, dobry człowieku!“ — rzec mu to zaś z godnością gentelmana, którego stać na takie zakupy — Szczygieł wyściskał go ze wszystkich stron, zdaje się, że mu się nawet przedstawił i z ukłonami wyprowadził zdumionego człowieka na schody.

Wszystko to przysłał nam poczciwy, dobry doktór, odpłacając się zapewne za ten wysmarowany olejem kicz Szczygła, któregobym sobie nie powiesił w grobie, bo bym potem nie mógł zmartwychwstać ze strachu, że znowu ten obraz zobaczę. Właściwie to ja trochę przesadzam, bo obraz był doskonały, ale mnie złość wzięła za wszelki brak u Szczygła arystokratycznej godności. Doktór sam przyszedł już prawie w nocy, zmęczony bardzo i zmokły od deszczu; zapowie-