Page:Makuszyński - Perły i wieprze.djvu/44

This page has been proofread.

— 38 —

Nie mógł zebrać myśli, to jedno tylko wykombinował, że staruszek jubiler to musi być bardzo zacny człowiek. Poznał perły i nie kazał go zamknąć, choć mógł. Jeszcze go ostrzegł.

Straszną noc spędził w hotelu. Na drugi dzień był już w drodze do Wenecji.

Przesiedział w niej miesiąc, zanim się odważył wejść do jubilerskiego sklepu na placu św. Marka; byłby się może jeszcze na tę odwagę nie zdobył, lecz musiał: pieniądze mu się skończyły, miał w kieszeni parę franków zaledwie.

Powtórzyła się historja z Paryża, lecz z innym skutkiem. Przyjął go jubiler bardzo grzeczny, gładki i młody. Obejrzał trzy perły i uśmiechnął się. To był dobry znak.

— Nie zna ich! — pomyślał Kiercz i otucha w niego wstąpiła.

— Pan je chce sprzedać? — zapytał jubiler.

— Właściwie nie, — odrzekł Kiercz, bardzo chytrze, — ale są mi niepotrzebne.

— Ma pan więcej takich?

— Owszem, owszem... Możebym znalazł...

— Takie same?

Jubiler w tem miejscu znowu się uśmiechnął.

— I takie same i większe... To rodzinne...

— Może mi je pan pokazać?

Kierczowi było wszystko jedno.